1 stycznia br. w Kijowie, Lwowie, Odessie i innych miastach ukraińskich odbyły się marsze z okazji 106. rocznicy urodzin Stepana Bandery. Ich organizatorami były środowiska nacjonalistyczne i faszystowskie, odwołujące się wprost do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz SS Galizien i innych organizacji kolaboranckich z czasów II wojny światowej. Nic więc dziwnego, że marsze te wywołały wiele krytycznych opinii, także w Polsce. Dlatego też tym bardziej zaskakujący jest komentarz Jerzego Targalskiego, publicysty „Gazety Polskiej”, który „rozmydla” i bagatelizuje niebezpieczne zjawisko, twierdząc przy tym, że marsze ku czci Bandery to symbol walki z Rosją, a nie z Polską.
Takie stanowisko Targalskiego jest w kolizji z podstawowymi faktami historycznymi. W okresie międzywojennym bowiem Bandera i jego podwładni atakowali nie struktury Związku Radzieckiego (poza jednym wyjątkiem jakim był zamach na konsulat sowiecki we Lwowie), ale odradzającej się Rzeczypospolitej Polskiej. Z rąk banderowców w skrytobójczych zamachach i akcjach terrorystycznych zginęło wielu polskich obywateli, w tym minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki i poseł Tadeusz Hołówko, obaj wywodzący się z obozu piłsudczykowskiego. Nawiasem mówiąc, oba te mordy były dla marszałka Józefa Piłsudskiego bardzo bolesnym ciosem. Z kolei w czasie II wojny światowej ideologia banderowska, wzorowana na nazizmie niemieckim, doprowadziła do ludobójstwo setek tysięcy niewinnych ofiar, w tym bardzo wiele Żydów i sprawiedliwych Ukraińców.
Stanowisko Targalskiego jest też w kolizji ze zdrowym rozsądkiem. Obecny świat bowiem targany jest ustawicznymi aktami przemocy (dla przykładu: zamachy sprzed paru lat w Europie Zachodniej czy trwające obecnie na Bliskim Wschodzie ludobójstwo chrześcijan). Dlatego też pobłażanie dla kultu jakiekolwiek ludobójcy lub terrorysty, niezależnie od tego czy będzie nim Adolf Hitler, Józef Stalin, Osama bin Laden czy Stepan Bandera, może być pierwszym krokiem do tego, aby terroryzm uznać jako broń dozwoloną w walce z przeciwnikami politycznymi.
Trzeba przy tym pamiętać, że podobną filozofią kierowały się w XX w. niektóre kraje (np. USA i ZSRR), szkoląc i wspierając terrorystów. Oczywiście na złość swoim przeciwnikom. Jednak szybko okazywało się, że „podopieczni” wymykali się spod kontroli, a broń kierowali przeciwko swoim dobroczyńcom. Kult terrorysty Bandery jest dziś rzeczywiście głównie antyrosyjski, ale wcześniej czy później wróci do swoich korzeni, stając się znów antypolski i antysemicki, a przy tym bardzo proniemiecki. Historia lubi się powtarzać. Niestety.