Mimo pozornie nie najgorszego wyniku, jaki reprezentacja wywalczyła w meczu z Włochami (bo to przecież tylko 0:2), gra naszej reprezentacji zasługuje na naganę w formie pisemnej. Gdyby mecz kadry Brzęczka był zaliczeniem egzaminu z Wychowania Fizycznego, większość piłkarzy otrzymałaby ocenę niedostateczną. Dwóch z nich pomyliło nawet piłkę nożną ze sportami walki.
Poza pomeczową wypowiedzią Roberta Lewandowskiego, który zdaniem wielu komentatorów zwolnił trenera Brzęczka, na uwagę zasługuje zachowanie naszych pomocników. Chodzi o Grzegorza Krychowiaka i Jacka Góralskiego. Ten pierwszy popisał się wczoraj walecznością, ale w złym tego słowa znaczeniu. W 26. minucie po wrzutce Włochów w nasze pole karne, złapał wpół jednego z przeciwników i dosłownie cisnął nim o murawę. Na ringu walkę by wygrał; w polu karnym walkę przegrał, a sędzia po tym faulu odgwizdał rzut karny. Po chwili było już 0:1.
Drugim piłkarskim ancymonem okazał się Jacek Góralski. Zagrać przeciwko Góralskiemu technicznie, to jak wjechać do ubogiej dzielnicy drogim samochodem. Piłkarz Kairatu Ałmaty zwyczajnie nie wytrzymał tego, że był - nie oszukujmy się - ośmieszany przez lepiej wyszkolonych technicznie graczy. Góralski popisał się wczoraj ciosem rodem z azjatyckiej kreskówki. Góralski wyskoczył i prostą nogą z impetem wjechał w nogi przeciwnika, dryblującego przy linii bocznej. I nie była to pierwsza tego typu sytuacja naszego piłkarza. Wystarczy przypomnieć zeszłoroczny mecz dawnego klubu Góralskiego - Łudogorca z Espanyolem (przegrany przez drużynę Góralskiego), w którym to polski piłkarz również zarobił czerwoną kartkę za podobne zachowanie.
Jeśli spojrzymy na zespół, jako pierwszy nasuwa się wniosek, że nie potrafimy grać pod wysokim pressingiem rywala. Włosi przez prawie cały mecz podchodzili bardzo wysoko i straszyli nawet naszych obrońców, rozgrywających piłkę po obwodzie. Ta presja powodowała, że Polacy mieli ogromne problemy z wyprowadzeniem piłki. Budziły się dawne demony Krychowiaka, czyli oddawanie piłki do tyłu, zamiast szukania nawet trochę bardziej ryzykownego zagrania do przodu.
Kolejne błędy zauważa trener Jacek Gmoch. Co robił Linetty? Był ustawiony za Lewandowskim. Miał podłączać się w akcje ofensywne. Boczni obrońcy i nasze skrzydła w ogóle nie funkcjonowały. Nie można było przeprowadzić akcji poprzez trzy linie. Przeciwnik nie dawał szans na absolutnie żadną akcję zaczepną, poza długim podaniem. Lewandowski miał dwóch piłkarzy na plecach i nie mógł nic zrobić. Gdy nie ma bocznych piłek, Lewandowski naprawdę niewiele może zrobić - ocenia Jacek Gmoch w rozmowie z dziennikarzem redakcji sportowej RMF FM Pawłem Pawłowskim.
Piłkarski ekspert dodaje jednak, że to nie jest też czas na zmianę trenera. Według Gmocha, reprezentacji trzeba pomagać, a nie "rozwalać ją od środka".
Opinia trenera wydaje się słuszna w gąszczu krytyki, jaka spadła na kadrę. Dlaczego? Bo zwalnianie Brzęczka w momencie, kiedy nie ma przygotowanego następcy z wyraźną koncepcją i wizją, byłoby jedynie panicznym ruchem, wywołanym presją dziennikarzy i kibiców. A że paniczne ruchy nie przynoszą oczekiwanych skutków, widzieliśmy już w polskiej piłce klubowej, np. w Legii Warszawa, która wielokrotnie eksperymentowała ze zmianami trenerów w kluczowych momentach sezonu.
Efekt? Mizerny.