Wojsko na pewno wiedziało - tak na pytanie, czy systemy śledzenia NATO pozwalały odtworzyć drogę rakiety, która spadła w Przewodowie odpowiada profesor Jan Pietrasieński z Wojskowej Akademii Technicznej. W rozmowie z Michałem Zielińskim w radiu RMF24 profesor przyznaje też, że bardzo rzadko się zdarza, by rakieta przeznaczona do niszczenia celów w powietrzu nie zniszczyła się sama w przypadku chybienia.
Specjalista od rakietowych zestawów przeciwlotniczych i cyfrowego przetwarzania sygnałów wskazuje na stałą obecność na wschodniej flance natowskiego samolotu wczesnego ostrzegania i dowodzenia AWACS. Rejestruje wszelkie zdarzenia pojawiające się w tym rejonie, w szczególności na Ukrainie. Śledzi i wykrywa, wszystko rejestruje w postaci plików - mówi profesor i dodaje, że dane o sytuacji są dostępna i dostarczane "praktycznie w czasie rzeczywistym".
Zapytany dlaczego w takim razie nie dowiedzieliśmy się od razu, że to ukraińska rakieta - profesor podkreśla, że trudno mu powiedzieć, bo nie zna szczegółów, ale dodaje "wojsko na pewno wiedziało".
Rozmówca Michała Zielińskiego podkreśla także, że nie powinno być większego problemu w ustaleniu, czyja rakieta spadła na Polskę. Ślad pozostaje. To jest nie do uniknięcia. Aparatura pokładowa jest bardzo rozbudowana i siłą rzeczy każda fabryka pozostawia swój ślad, po którym można dociec, skąd ta rakieta się wywodzi. Nie ma możliwości całkowitego zatarcia śladu - mówił.
Według profesora, bardzo rzadko zdarza się, by rakieta S-300 przeznaczona do niszczenia celów w powietrzu, jeśli chybi, nie ulegała samozniszczeniu. Wiąże się to z tym, by uniknąć szkód, takich jak w Przewodowie.
Jak twierdzi profesor, na ziemi doszło jednak do eksplozji głowicy. Ekspert podważa teorię o tym, że zniszczeń nie dokonał ładunek rakiety, lecz eksplozja paliwa. Teoria zakładająca wybuch paliwa jest niemożliwa, ponieważ w pocisku funkcjonuje specjalny flegmatyzator powodujący, że paliwo pali się wolno - stwierdził Jan Pietrasieński.
Profesor odniósł się również do faktu, że południkowo miejsce uderzenia rakiety w Polsce jest tożsame z zakładami lotniczymi we Lwowie, a równoleżnikowo z hangarem Antonowa w Kijowie. Profesor ocenia, że to kwestia przypadku.
Do wybuchu w Przewodowie w woj. lubelskim doszło we wtorek, w dniu, w którym siły rosyjskie przeprowadziły zakrojony na szeroką skalę atak rakietowy na Ukrainę. Na teren suszarni, 6 km od granicy, spadła rakieta.
Najwyższe polskie władze zwołały najpierw naradę w związku z "kryzysową sytuacją", podniosły gotowość armii i poinformowały, że rozważają uruchomienie artykułu 4 Traktatu Waszyngtońskiego. Jednocześnie prezydent Ukrainy wezwał NATO do "podjęcia działań".
Pierwotnie polskie władze informowały o tym, że pocisk był "produkcji rosyjskiej". Potem podały, że rakieta była ukraińska sytuacja ta była wynikiem nieszczęśliwego wypadku.
Rosja zapewnia, że to nie jej rakieta, a władze w Kijowie podtrzymują, że mają dowody, iż jest inaczej.