Celem tłumu, który 6 stycznia przypuścił szturm na siedzibę amerykańskiego Kongresu, było schwytanie i zamordowanie polityków, w tym wiceprezydenta USA Mike'a Pence'a: o takich ustaleniach federalnych prokuratorów donosi, cytując dokumenty sądowe, agencja informacyjna Associated Press. Śledczy piszą o "silnych dowodach".
Przypomnijmy, bulwersujące wydarzenia rozegrały się w Waszyngtonie 6 stycznia po wiecu, w czasie którego Donald Trump - od tygodni powtarzający hasło o "ukradzionych wyborach" - powiedział swym sympatykom m.in.: "Jeśli nie będziecie walczyć jak diabli, nie będziecie już mieć kraju".
Po tym przemówieniu Trumpa tłum jego zagorzałych zwolenników ruszył na Kapitol i wtargnął do gmachu Kongresu, który zajmował się akurat ostatecznym zatwierdzeniem zwycięstwa Joe Bidena w listopadowych wyborach prezydenckich.
Kongresmenów, a także obecnego na miejscu wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, ewakuowano.
Protestujący głośno domagali się, by Donald Trump pozostał prezydentem Stanów Zjednoczonych, skandowali m.in. hasło: "Zatrzymać oszustwo!".
Część z nich była uzbrojona: służby przejęły kilka sztuk broni, znaleziono również dwie bomby rurowe.
Aresztowano tego dnia ponad 80 ludzi.
W trakcie zamieszek zginęło czworo demonstrantów, a dzień później w szpitalu zmarł policjant, który odniósł w starciach poważne obrażenia.
"Silne dowody (...) wskazują na to, że celem uczestników zamieszek na Kapitolu było schwytanie i zabicie demokratycznie wybranych przedstawicieli władz USA" - stwierdzili prokuratorzy federalni we wniosku do sądu w Arizonie o przedłużenie aresztu dla Jacoba Chansleya, jednego z najbardziej prominentnych uczestników szturmu.
Półnagi, ubrany w futrzaną czapkę z rogami Jacob Chansley - znany w sieci jako "Szaman Q", a to ze względu na promowanie spiskowej teorii "QAnon" - miał zostawić na pulpicie wiceprezydenta w Senacie kartkę z napisem: "To tylko kwestia czasu, sprawiedliwość nadchodzi".
Podobnie intencje uczestników szturmu ocenili śledczy zajmujący się sprawą byłego oficera sił lotniczych, który pojawił się na Kapitolu z bronią i plastikowymi kajdankami.
Był on jednym z co najmniej trzech demonstrantów wyposażonych w podobny sprzęt.
W sumie po zamieszkach zatrzymano już kilkudziesięciu byłych i obecnych policjantów i żołnierzy.
Wiceprezydent Mike Pence był jednym z głównych celów zwolenników Donalda Trumpa z uwagi na to, że nie uległ naciskom prezydenta i innych polityków, by wbrew konstytucji uznać część głosów Kolegium Elektorów za nieważne.
Część uczestników zamieszek skandowała hasła wzywające do powieszenia wiceprezydenta, a według "Washington Post" i "New York Timesa" od spotkania z tłumem dzieliły Pence'a tylko sekundy.
To, że do tego nie doszło, jest m.in. zasługą czarnoskórego policjanta Eugene'a Goodmana, który skierował protestujących w przeciwną stronę.
W czwartek zarzuty ws. pogróżek pod adresem przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi usłyszał mieszkaniec Georgii Cleveland Meredith Jr., który do Waszyngtonu przyjechał samochodem pełnym broni i amunicji i grożąc, że zamorduje liderkę Partii Demokratycznej.
Do stolicy dotarł jednak już po przywróceniu przez służby kontroli nad Kapitolem.
"New York Times" podał również, że FBI prowadzi wobec 37 uczestników starć śledztwo ws. zabójstwa funkcjonariusza policji Kapitolu Briana Sicknicka, który został pobity przez tłum m.in. z użyciem gaśnicy.
Sytuacja w Stanach Zjednoczonych wciąż daleka jest od spokojnej.
W poniedziałek stacja ABC News doniosła, powołując się na raport Federalnego Biura Śledczego, że FBI ostrzega przed zbrojnymi protestami w Waszyngtonie i wszystkich 50 stanach przed zaprzysiężeniem Joe Bidena na prezydenta, zaplanowanym na 20 stycznia.
Reuters podał natomiast, że Facebook zidentyfikował wezwania do zbrojnych protestów, rozsyłane m.in. przez skrajnie prawicowe milicje i "grupy szerzące nienawiść".
Wiece i radykalne protesty planowane mają być zarówno w dniach poprzedzających inaugurację prezydentury Bidena, jak i po ceremonii.