Stało się to, czego za wszelką cenę NATO starało się uniknąć. Obecność wojsk kraju trzeciego w trwającej wojnie w Ukrainie zmienia konflikt, który rozgrywa się za naszą wschodnią granicą. "To pierwszy krok do wojny światowej" - ostrzegł w ubiegłym tygodniu Wołodymyr Zełenski, gdy przemawiał w Brukseli i informował o żołnierzach Korei Północnej, którzy niebawem wezmą udział w walkach. Na temat północnokoreańskiego kontyngentu wypowiedział się w zadziwiającym tonie także największy sojusznik Władimira Putina, Aleksandr Łukaszenka. Wypowiadali się też i politycy i ustawodawcy po zachodniej stronie globu. I wszystkie te wypowiedzi nasuwają jedno pytanie: czy zmierzamy w kierunku wojny totalnej?
Gdy ukraińskie służby wywiadowcze raportowały, że Pjongjang jest gotów wysłać swoich żołnierzy na pomoc Rosji, politycy Zachodu traktowali to jako grę Kijowa, mającą na celu skoncentrowanie większych środków na pomocy dla kraju walczącego z inwazją. Dzisiaj słowo staje się ciałem, bo o tym, że Koreańczycy z Północy już znaleźli się w rejonie walk, mówi m.in. sekretarz obrony USA i amerykański senator. W sieci pojawiły się też zdjęcia przedstawiające żołnierzy Kima, a w czwartek japońska agencja prasowa informowała o transporcie około 2 tys. żołnierzy, którzy pociągiem zmierzają z Chabarowska, gdzie odbywali szkolenie - prosto do obwodu kurskiego przy granicy rosyjsko-ukraińskiej.
"Rosja zawsze miała dobre, choć skomplikowane, stosunki z Koreą Północną" - mówi dla think tanku Atlantic Council John E. Herbst dyrektor Centrum Eurazji Atlantic Council i były ambasador USA na Ukrainie. Jego zdaniem Rosja poniosła w trakcie wojny z Ukrainą na tyle duże straty, że musi zacząć polegać na sojusznikach. Zaczęła od sprowadzania amunicji i artylerii, a teraz ściąga personel, dzięki czemu Władimir Putin będzie mógł uniknąć podjęcia niepopularnej decyzji ogłoszenia mobilizacji.
Straty Rosji - jak oceniają analitycy - wynikają głównie z taktyki dowódców wojskowych, opierającej się na "ludzkiej fali". Tę makabryczną metodę prowadzenia wojny opisywał obrazowo dla RMF FM polski ochotnik, który walczy w Ukrainie. Takie podejście do walk jest kosztowne - choć kwestia ludzkiego życia nie ma dla Rosjan zbyt wielkiego znaczenia - ale równocześnie pozostaje skuteczne. Fale rosyjskich wojsk, polegając na przewadze liczebnej, posuwają się systematycznie do przodu. Postępy osiągane przez Rosjan na polu bitwy są relatywnie niewielkie, ale ciągłe. Zdobycze okupione są jednak stratami w rosyjskim personelu i przekraczają dzienną liczbę tysiąca zabitych i rannych. W rezultacie Rosja zaczyna mieć kłopot z regularnym dostarczaniem "świeżego mięsa armatniego" na front, czego najbardziej jaskrawym dowodem było sierpniowe wtargnięcie ukraińskich wojsk do obwodu kurskiego, bronionego we wstępnej fazie przez rekrutów i pograniczników. Blisko trzy miesiące później ukraińscy żołnierze nadal stacjonują w Rosji, a wojska Putina odzyskują teren, ale w bardzo mozolnym tempie.
Ukraiński wywiad uważa, że Pjongjang - w zamian za pomoc wojskową - otrzyma dostęp do rosyjskich technologii nuklearnych. Te twierdzenia nie są potwierdzone, ale technologia nie jest wszystkim, o co toczy grę Kim Dzong Un. Przewidywania jeżą włosy na głowie. Markus Garlauskas, dyrektor Inicjatywy Bezpieczeństwa Indo-Pacyfiku w Scowcroft Center i były oficer wywiadu USA uważa, że władzom Korei Północnej może chodzić o osiągnięcie apogeum eskalacji na Półwyspie Koreańskim. Taki konflikt zmusiłby do interwencji zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chiny.
Jest też jeden element, o którym mało kto mówi. Rozszerzone partnerstwo Pjongjangu i Moskwy jest swoistym zabezpieczeniem przed dominacją Chin w regionie. Pekin traktuje bowiem Rosję, jako słabszego brata i sojusznika "z konieczności". Działania Korei Północnej "podkreślają jej gotowość do potwierdzenia swojej suwerenności i wykorzystania swojej pozycji między dwoma większymi mocarstwami" - ocenia dla Atlantic Council ekspertka Shirley Martey Hargis. To delikatna gra między trzema państwami i jednocześnie sygnał dla Pekinu, że skoro Korea Północna wysyła swoje wojsko Rosji, to Moskwa będzie gotowa odpłacić czymś podobnego kalibru.
(Rosja) naprawdę, pod wieloma względami, zastępuje Chiny jako najważniejszego obrońcę Korei Północnej - mówi dla NBC News Ian Bremmer, założyciel i prezes Eurasia Group. Bremmer zauważa też, że w trakcie szczytu BRICS w Kazaniu Xi Jinping wezwał w swoim przemówieniu do zakończenia wojny w Ukrainie. Analityk uważa, że to ruch Korei Północnej, zagrażający dominacji Pekinu w regionie, mógł przyczynić się do wygłoszenia takiego stanowiska.
Żaden kraj spoza konfliktu nie wysłał formalnie swoich wojsk na linię frontu. Informacji o obecności wojsko koreańskich w rejonie walk nie chcą potwierdzić także sami Rosjanie. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow nazwał doniesienia "fake newsem" i stwierdził, że obustronne relacje między Moskwą i Pjongjangiem "nie powinny nikogo martwić, bo nie są wymierzone przeciwko państwom trzecim".
Według informacji agencji wywiadowczych żołnierze Kima mają walczyć w uniformach rosyjskich, co ma złagodzić ewentualne reperkusje ze strony partnerów Ukrainy.
W podobnym, ale charakterystycznie przewrotnym tonie, wypowiada się także dyktator z Białorusi. W rozmowie z BBC Aleksandr Łukaszenka powiedział, że absolutnie nie wierzy w wysłanie obcych wojsk do walk na Ukrainie.
Bzdury - stwierdził - Znając go, Putin nigdy nie próbowałby przekonać innego kraju do zaangażowania swojej armii w specjalną operację Rosji na Ukrainie. A na pytanie, co jeżeli doniesienia jednak się potwierdzą, odpowiedział: Byłby to krok w kierunku eskalacji konfliktu. Wy, Anglosasi, od razu powiedzielibyście, że inny kraj włączył się po jednej stronie... więc wojska NATO zostałyby rozmieszczone na Ukrainie.
I tu akurat trudno dziwić się słowom Łukaszenki, bo zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych informacja o kontyngencie koreańskim w Ukrainie, wywołała oburzenie.
Uważam to za oznakę desperacji, a także szokującą eskalację na froncie - skomentował brytyjski sekretarz obrony John Healey.
"Jeśli siły Korei Północnej miałyby dokonać inwazji na suwerenne terytorium Ukrainy, USA powinny poważnie rozważyć podjęcie przeciwko nim bezpośrednich działań militarnych" - napisał w oświadczeniu szef Komisji Wywiadu Izby Reprezentantów USA Mike Turner.
A w Seulu zareagowano tak: Przestrzegaliśmy zasady niedostarczania bezpośrednio śmiercionośnej broni, ale możemy to elastyczniej rozważyć w zależności od działań militarnych Korei Północnej - powiedział prezydent Korei Południowej Yoon Suk-jeol.
Sytuacja wykracza jednak poza schemat wygrażania pięściami i ostrych oświadczeń. Atlantic Council zauważa, że Władimir Putin będzie w najbliższych tygodniach bacznie obserwował reakcję świata na przybycie wojsk północnokoreańskich na linię frontu.
"Jeśli Zachód nie narzuci odpowiednich kosztów za ten pierwszy przypadek bezpośredniej zagranicznej interwencji w inwazję Rosji, powstanie katastrofalny precedens i znacznie większa liczba północnokoreańskich żołnierzy może wkrótce wyruszyć do walki w Europie" - pisze w swojej analizie Olivia Yanchik.
Eksperci są zdania, że to wciąż Chiny są najcenniejszym partnerem Rosji i to Pekin przekazuje Moskwie najbardziej potrzebne komponenty do prowadzenia działań wojennych w Ukrainie. Dołączenie żołnierzy Kima do konfliktu nie zmieni obrazu walk w znaczący sposób. W tych kalkulacjach jest jednak pewien haczyk, bo nie wiadomo, jaką liczbę wojsk Pjongjang zgodzi się docelowo wysłać na pomoc.
Strategia Kremla w związku z przybyciem posiłków północnokoreańskich może też opierać się na zaprzeczeniu i typowo rosyjskich sztuczkach. Przebrani w rosyjskie mundury Koreańczycy będą walczyć w rejonie zaatakowanego przez Ukraińców obwodu kurskiego. W ten sposób Putin będzie mógł uzasadnić ich obecność, która "pomaga" w ochronie rosyjskiego terytorium. Bez znaczenia będzie fakt, że Ukraińcy są pod Kurskiem tylko z powodu inwazji na ich własny kraj. W tym sensie prezydent Rosji dalej będzie grał przed społecznością międzynarodową swoją rolę, którą dobrze znamy: ochrona rosyjskojęzycznej ludności w Ukrainie, zwalczanie nazistów, obrona kraju przed NATO, a teraz - sojusznik z Korei Północnej pomagający odeprzeć "inwazję" Ukraińców.
To, czy ta strategia Putinowi się opłaci, zależy wyłącznie od reakcji świata.
Potencjalne szkolenie i rozmieszczenie przez Rosję wojsk północnokoreańskich na Ukrainie oznacza kolejny krytyczny etap konfliktu, ale nie doprowadzi do wojny na szerszą skalę - uważa James Rogers, dyrektor ds. badań w brytyjskim think tanku Council on Geostrategy, cytowany przez amerykańskiego Newsweeka.
Rzecz w tym, że jesteśmy świadkami wojny, a każda zmiana w trakcie wojny rodzi konsekwencje trudne do przewidzenia. "Kiedy wojna się zmienia, nowy kształt, jaki przybiera, prawie zawsze jest niespodzianką" - pisze Foreign Affairs w analizie o niepokojącym tytule "Powrót wojny totalnej".
O ile więc kilkanaście tysięcy żołnierzy północnokoreańskich - prawdopodobnie wyszkolonych niewybitnie - nie przechyli szali na korzyść Rosji w trwającym konflikcie, może doprowadzić jednak do serii nieprzewidywalnych z dzisiejszej perspektywy zdarzeń, manewrów, sojuszy i politycznych wolt. W ramach szerszego obrazu mamy bowiem do czynienia nie z interwencją koreańską na Ukrainie, ale z rosnącym sojuszem między Chinami, Rosją, Koreą Północną i Iranem, co stanowi kompletnie nowe wyzwanie dla NATO i partnerów Paktu na całym świecie.
"Dzisiejsze globalne środowisko bezpieczeństwa jest najbardziej złożone od zakończenia zimnej wojny" - pisze Foreign Affairs, dodając, że "Waszyngton powinien przygotować się do walki w wojnie totalnej".
To, co dzieje się obecnie w Ukrainie, będzie odbijało się echem przez dziesięciolecia, a Zachód, by uniknąć "wojny totalnej" musi nauczyć się zarządzać obecnym konfliktem lepiej, niż robi to Moskwa. Na razie pozostaje w tyle.