Cały czas mi mówią, że ten film musi zdobyć Oscara, że jest niesamowity w każdej warstwie; że jest poetycki, że jest piękny, że nie manipuluję widzami, że to jest odkrycie - mówi Aneta Kopacz, reżyserka "Joanny", polskiego dokumentu z szansą na statuetkę Amerykańskiej Akademii Filmowej. Naszemu specjalnemu wysłannikowi do Los Angeles - Pawłowi Żuchowskiemu - opowiada pracy nad filmem, o Joannie, o swoim pobycie w USA.
Nasz dziennikarz Paweł Żuchowski spotkał się z Anetą Kopacz w Santa Monica, gdzie reżyserka "Joanny" wynajęła dom. Do Stanów Zjednoczonych przyleciała wraz z rodziną pod koniec stycznia. To tam czeka na oscarową galę.
Dom przy plaży, okoliczności piękne, sceneria bardzo filmowa - przyznaje Aneta Kopacz. Ale prawie z niego nie wychodzę. Cały czas siedzę albo w domu przed komputerem, albo w Hollywood, w Bevery Hills. Właśnie wróciłam z Nowego Jorku, gdzie było minus 20 stopni. Wiało takim lodem, że nie dało się na zewnątrz wystać nawet minuty. Jestem permanentnie chora, bo zmieniam strefy czasowe, temperaturę - opowiada.
Poza tym nie ma czasu korzystać z uroków plaży i morza. Jest bardzo zajęta. Przez cały czas obywają się pokazy filmu, spotkania z członkami Akademii, z publicznością, z dziennikarzami. To część promocji filmu. I ja w tym uczestniczę, bo z krótkim dokumentem nie jest prosto jak z "Idą" - tłumaczy. Grafik ma bardzo napięty. Pracuję nawet w nocy np. rozmawiając przez telefon czy Skype’a z dziennikarzami z Polski. Ze względu na różnicę czasu.
W rozmowie naszym dziennikarzem Aneta Kopacz przyznaje, że nie do końca dociera do niej to, co się wokół niej dzieje, wokół nominacji. Tym bardziej, że opinie o filmie "Joanna", które do niej docierają - są naprawdę niesamowite.
Gdybym tylko miała chwilę czasu, żeby się wyspać, zastanowić i uświadomić tę nominację, nacieszyć w jaki sposób oni mnie tu traktują - mnie i mój film, to byłabym najszczęśliwszą kobietą na świecie. Opinie są niebywałe; cały czas mi mówią, że ten film musi zdobyć Oscara, że jest niesamowity w każdej warstwie; że jest poetycki, że jest piękny, że nie manipuluję widzami, że to jest odkrycie, że sceny z "Joanny" niektórym zapadną w pamięć na zawsze. A trudno tutaj, w Hollywood pokazać taką scenę, bo przecież tutaj zdarzyło się już wszystko - opowiada z entuzjazmem.
Bardzo wysoko "Joannę" oceniają dziennikarze prestiżowego "Hollywood Reporter". W ich rankingu film Anety Kopacz plasuje się pierwszym miejscu. To robi wrażenie, ale próbuję się od tego dystansować. Nie chcę sobie narobić smaku.
Sama Kopacz stawia na amerykański dokument o weteranach "Crisis Hotline: Veterans Press 1" w reżyserii Ellen Goosenberg Kent. Wśród tych pięciu nominacji jest film bardzo ważny dla Amerykanów. On wygra. Widziałam ten film. Jest przegadany, to takie talking heads. Ja bym takiego filmu nie zrobiła. Od pierwszej do ostatniej sceny gra muzyka; czuję się zmanipulowana - mówi. Ale ważne są reakcje widzów - zaznacza. To one mi uświadomiły, jak ważny jest temat weteranów w Stanach Zjednoczonych, gdzie nie do końca się nimi zajmują. Weterani są w bardzo ciężkiej sytuacji. I dla nich jest bardzo istotne w tym momencie, by pokazać to ludziom, by to wyszło z cienia.
Opowiada także o swoim spotkaniu z reżyserką i producentką filmu "Crisis Hotline: Veterans Press 1" podczas pokazów oscarowych w Nowym Jorku. Jak się okazuje i one były pod wrażeniem filmu "Joanna". Wygrasz ty, albo ja - stwierdziła Ellen. Obiecała mi, że jeśli się nam nie powiedzie i to do niej powędruje statuetka i zaprosi mnie na Vanity Fair's Oscar Party - to impreza, na którą każdy chce pójść, a przed osobami z Oscarem drzwi stają otworem. Dlaczego? Bo zasłużyłam - mówi z uśmiechem.
W rozmowie z Pawłem Żuchowskim opowiada także o swoim życiu - nie tylko zawodowym - z Joanną. To dziwne doświadczenie. Jestem z nią od trzech lat. Ona dla mnie wciąż żyje. Cały czas o niej opowiadam, cały czas ją oglądam. Mam nawet wrażenie, że ona macza swoje palce w tym całym oscarowym zamieszaniu; że pociąga za sznurki. Mój partner, który jest także współscenarzystą filmu, dzień nominacjami powiedział nawet, że za nami stoi wysoko postawiona osoba. Początkowo nie zrozumiałam, myślałam o Andrzeju Wajdzie. Dopiero później do mnie dotarło, że chodziło o Joannę.
Praca przy filmie nie była łatwa - wspomina. Joanna wpuszczała mnie do swojego życia krok po kroku. Kiedy na początku postawiła warunki: nie filmujecie w domu, tylko na zewnątrz, co najwyżej w domu na Mazurach - byłam załamana. Bo w tym momencie mój film się skończył. Nie wyobrażałam sobie tego filmu bez tej codzienności - bez krojenia chleba, pokoju dziecka, kuchni...
Ale nie poddała się. Powoli coś zaczęło się zmieniać. Najpierw nakręciliśmy trochę w pokoju, potem w kuchni, a potem mogliśmy kręcić już wszystko. Granica się przesuwała, zdobywaliśmy zaufanie Joanny. I to mi pokazało, że jak czegoś mocno się chce, to można to zrobić!
A Joanna bardzo zmieniła moje życie. Czy nominacja także? W pewnym sensie - tak - przyznaje.
Kiedy obudziliśmy się po nominacjach - wszyscy są dla mnie mili, ekstremalnie mili. Jak celnie określiła to moja mama - czy nie można byłoby tego miodu rozłożyć na cały czas produkcji tego filmu, bo teraz cię zemdli - śmieje się. Dziwnie się czuję, bo traktują mnie trochę jak VIP-a, celebrytę. A to nie jest moje marzenie być celebrytą. Ja się wolę schować, wolę być w czterech ścianach.
I pewnie dlatego wolałaby, aby w Warszawie na lotnisku po jej powrocie do kraju z ewentualnym Oscarem nie czekali na nią dziennikarze. Lot z Los Angeles trwa 15 godzin w sumie. To nie jest dobry czas na rozmowę. Ja po takim locie jestem do ciemnej komórki, a nie do blasku fleszy - uśmiecha się.
Ma nadzieję, że Oscar dla polskiego dokumentu zmieni podejście ludzi, zwłaszcza z branży, do takiej formy filmu. Mam nadzieję, że zacznie się płacić dokumentalistom. Nie wiem, dlaczego uznaje się, że oni nie muszą płacić rachunków, jeść. Te stawki za film autorski, przy którym pracuje się 24 godziny na dobę, bez świąt, bez chorobowego są zatrważające.
Na potwierdzenie tej tezy opowiada anegdotę. Jej 3,5-lenia córka usłyszała, jak mówiła przez telefon, aby ludzie z konsulatu podczas wspólnego oglądania oscarowej gali chronili jej córkę przed dziennikarzami; przed ich pytaniami. Oczywiście na wypadek, gdyby jednak dostała Oscara. Olena bardzo się zadziwiała - opowiada. Dlaczego? - pyta. Bo dziennikarze zadają dużo pytań, a ty jesteś malutka, to może być dla ciebie męczące. Od razu zaproponowała zabawę w dziennikarzy. Spróbujmy. Ty będziesz zadawać mi pytania - ja odpowiem. Przystałam na propozycję. I mówię: Olenko twoja mama dostała Oscara. I co ty na to? No mam nadzieję że wreszcie będziemy mieć pieniądze. Skoro zauważa to nawet moje małe dziecko...
Miejmy nadzieję więc, że po pierwszym polskim Oscarze dla dokumentu to się zmieni.