Prokuratura wojskowa będzie wyjaśniać, dlaczego ekshumacja Anny Walentynowicz opóźniła się o ponad 2,5 godziny. Powodem zamieszania była nieobecność przedstawicieli sanepidu. Jak się okazało, na liście osób dopuszczonych w miejsce ekshumacji zabrakło ich nazwisk. Kilka godzin później w Zakładzie Medycyny Sądowej w Bydgoszczy zepsuł się tomograf. Badanie szczątków Walentynowicz odwołano.
Prokuratura tłumaczy, że ekshumacji nie rozpoczęto zgodnie z planem, bo w piśmie od powiatowego inspektora sanitarnego nie było danych osób, które z upoważnienia tej instytucji miały być obecne przy pracach na cmentarzu.
Wskazał on (inspektor) dwie osoby, niestety nie wskazał z imienia i nazwiska. Powiedział tylko, że jego przedstawiciele będą uczestniczyć w dniu 17 września o godzinie 3 - powiedział prokurator kapitan Marcin Maksjan. Według relacji świadków, panie z sanepidu zjawiły się przed bramą cmentarza w poniedziałek przed godziną 3 w nocy, ale służby - mimo tłumaczeń - odmówiły im prawa wejścia na teren nekropolii. Dwie godziny później pojawiły się ponownie, tym razem przywiezione przez żandarmerię wojskową.
Sanepid odpowiada z kolei, że śledczy nie prosili o podanie danych oddelegowanych osób. 14 sierpnia otrzymaliśmy pisemną informację z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie z informacją o planowanym przeprowadzeniu ekshumacji i z prośbą o wydelegowanie pracownika celem nadzoru nad czynnościami, które będą przeprowadzane - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Kubą Kaługą Alina Hamerska z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku.
21 sierpnia sanepid wysłał odpowiedź, w której poinformował, że oddeleguje upoważnionych przedstawicieli do udziału w czynnościach - dodaje Hamerska. Jak zaznacza, nikt później nie prosił o imienne wskazanie osób, które zostały oddelegowane.
Zwykle nie ma takiej potrzeby, by powiadamiać, kto konkretnie stawi się w konkretnym miejscu. Przede wszystkim z tego względu, że wszyscy przedstawiciele Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego w Gdańsku, ale też innych inspektoratów sanitarnych, posiadają ważne legitymacje służbowe, ale też upoważnienie nadane przez inspektora, więc są to dokumenty wystarczające, aby legitymować się danymi uprawnieniami - mówi przedstawicielka inspekcji.
Ale to niejedyne zamieszanie wokół ekshumacji Anny Walentynowicz. Rano przed bramą cmentarza zgromadziło się kilkanaście osób z transparentami - między innymi z hasłem "żądamy prawdy". Wśród nich byli także politycy Prawa i Sprawiedliwości - m.in Anna Fotyga i Dorota Arciszewska-Mielewczyk. Posłanki chciały wejść na cmentarz, ale nie pozwoliła im na to policja. Na nekropolię, do momentu zakończenia ekshumacji, nikt nie miał prawa wstępu.
Decyzja o wydobyciu z grobu zwłok Anny Walentynowicz zapadła, bo pojawiły się wątpliwości, czy na pewno na gdańskim cmentarzu komunalnym pochowano jej ciało. Niewykluczone, że tuż po katastrofie mogło dojść do zamiany zwłok. Podobne niejasności towarzyszą pochówkowi Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Jej ciało złożono w Warszawie. Dlatego, aby rozwiać wątpliwości, w poniedziałek przeprowadzono ekshumację w Gdańsku, a we wtorek otworzony zostanie grób w stolicy.
Ciało Anny Walentynowicz zostało przewiezione do zakładu medycyny sądowej w Bydgoszczy. Tam po kilku godzinach okazało się, że szczątki nie mogą być przebadane tomografem komputerowym. Z przyczyn technicznych badania te nie mogą się odbyć dzisiaj w Bydgoszczy; odbędą się w Krakowie. Sama sekcja zwłok będzie natomiast miała miejsce we Wrocławiu - powiedział rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej pułkownik Zbigniew Rzepa. Sekcję zwłok przeprowadzą specjaliści z Wrocławia, Gdańska i Bydgoszczy.
Członkowie rodziny Anny Walentynowicz zarzucają prokuraturze i biegłym prowadzącym badania pośpiech i brak profesjonalizmu. Wnuk legendy "Solidarności", Piotr Walentynowicz powiedział naszemu reporterowi, że biegli chcieli w bydgoskim zakładzie otworzyć trumnę mimo nieobecności prokuratora. W pewnym momencie na sali przed otwarciem trumny był taki chaos jak na przerwie szkolnej w podstawówce. Nie wiem, czy tak wyglądają profesjonalne postępowania. Zauważyłem, że biegli bardzo się spieszą - powiedział Piotr Walentynowicz.