Dla wielu migrantów decydujących się na ucieczkę ze swoich krajów, pierwszym przystankiem w drodze do lepszego - ich zdaniem - świata są zazwyczaj obozy dla uchodźców, jeszcze na Bliskim Wschodzie. Rzeczywistość często jednak weryfikuje te plany, a prowizoryczne schronienia stają się domami na lata.
W kilku obozach na terenie Iraku działają członkowie Polskiej Misji Medycznej, wysyłając na miejsce lekarzy i tworząc np. gabinety stomatologiczne. Życie w takim miejscu to jest kompletna degradacja ekonomiczna, społeczna i psychiczna - mówi w rozmowie z RMF FM Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor Programu Pomocy Humanitarnej Polskiej Misji Medycznej, która dyżuruje w jednym z obozów w irackim Kurdystanie.
Członkowie PMM obecni na miejscu, z rozmów z mieszkańcami obozów wiedzą, że do ucieczki z ich krajów najczęściej motywuje ich strach przed wcieleniem do reżimowej armii (w tym wypadku chodzi o Syryjczyków), strach przed rządami religijnych fundamentalistów (uciekinierzy z Afganistanu) czy wreszcie strach przed fatalną sytuacją ekonomiczną, bezrobociem i brakiem perspektyw mimo dobrego wykształcenia.
Iracki Kurdystan w ostatnich latach, w obozach na swoim terenie, przyjął łącznie około 2 milionów uchodźców i przesiedleńców z sąsiednich regionów. To jedna trzecia liczby mieszkańców autonomii. Osoby te zamieszkały w kilku obozach dla uchodźców, częściowo finansowanych przez kurdyjski rząd. Pieniędzy nie wystarcza jednak na tyle, by móc zapewnić godne warunki każdemu uciekinierowi. Kurdystan, w momencie gdy zaczął przyjmować na swoim terenie migrantów, stanął przed obliczem poważnego kryzysu humanitarnego. Na miejscu w jego rozwiązaniu starają się pomóc m.in. organizacje charytatywne z Polski. Wśród nich właśnie Polska Misja Medyczna czy Caritas.
Jak wygląda życie w takich obozach i dlaczego stają się one dla wielu osób schronieniem na lata?
Te obozy są zamieszkane przez tysiące ludzi. Obóz Baharka, w którym mieszkają Irakijczycy, to 6 tysięcy osób. Obóz Qushtapa, gdzie mieszkają Syryjczycy, to blisko 9 tysięcy ludzi.(...) Kiedy rozmawiam z rodzinami w obozach, praktycznie każda z nich ma kogoś bliskiego gdzieś we Francji, Niemczech, Holandii czy Szwecji - tłumaczy Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor Programu Pomocy Humanitarnej Polskiej Misji Medycznej.
Na podróż do Europy najpierw zdecydowali się jednak ci, którzy mają największe szanse na przetrwanie wyprawy przez kilka granic. Ich bliscy pozostali na Bliskim Wschodzie, z nadzieją na wsparcie materialne wysyłane przez tych członków rodzin, którym uda się przedostać do celu swojej podróży.
Nie wszyscy godzą się z porażką swojej podróży i decydują się na powrót do swoich krajów. Chodzi o migrantów, którzy przez ostatnie kilka miesięcy napływali do Białorusi, nabierając się na informację o otwartej drodze z Mińska do Unii Europejskiej. Mimo zorganizowanych przez iracki rząd lotów powrotnych, nadal nie brakuje osób, które liczą, że uda im się przedostać na Zachód. Niektórzy z nich to właśnie bliscy osób, które pozostały w irackich obozach.
Z częścią z nich nie ma kontaktu, bo jak tłumaczą nasi rozmówcy z PMM - często w takich sytuacjach pojawia się wstyd przed rodziną związany z tym, że mimo postawienia wszystkiego na jedną kartę i podjęcia kosztownej podróży, uciekinierzy znaleźli się w klinczu między dwoma państwami.
Nie można wykluczyć, że osoby, które pozostały na polsko-białoruskim pograniczu, jeszcze nie raz będą próbowały dostać się na terytorium Unii Europejskiej.
O tym, że na Białorusi wciąż pozostają osoby, które próbują dostać do Polski, świadczą codzienne komunikaty straży granicznej, która informuje o udaremnionych przez siebie próbach przejścia na terytorium RP, ale też liczba interwencji podejmowanych przez zespół medyczny Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, który od blisko trzech tygodni reaguje na sygnały o osobach mogących potrzebować pomocy medycznej w lasach, po polskiej stronie.
PCPM poinformowało w mediach społecznościowych o grupie siedmiu Syryjczyków. "Odbijamy się jak piłeczka do ping-ponga z jednej strony granicy na drugą. To jest jak w jakiejś grze. Nawet gdybyśmy chcieli wrócić do Mińska, to służby białoruskie nam na to nie pozwolą, każąc nam przechodzić na polską stronę i nie zważając na to, w jakim stanie zdrowia jesteśmy. Chcielibyśmy choć na jeden dzień schronić się i ogrzać w jakimś ciepłym domu. Czy możecie nas gdzieś wziąć?" - mieli relacjonować w rozmowie z medykami migranci.
Straż Graniczna przekazała, że minionej doby odnotowała kolejne 62 próby nielegalnego przekroczenia polsko-białoruskiej granicy. Na odcinku w okolicach Czeremchy ok. godz. 18 przeszło na polską stronę 40 cudzoziemców. Wcześniej została przecięta zapora techniczna z drutu żyletkowego.
Nielegalni migranci zostali jednak zatrzymani przez polskie służby i zawróceni do linii granicznej - przekazała rzecznik Straży Granicznej por. Anna Michalska.
SG odnotowała też próbę niszczenia ogrodzenia granicznego, której mieli dokonywać białoruscy pogranicznicy. Do incydentu doszło na odcinku ochranianym przez funkcjonariuszy z placówki w Michałowie.
W piątek, od godziny 17 służby białoruskie podchodziły i cięły koncentrinę. Kiedy polscy pogranicznicy naprawiali zaporę, byli oślepiani przez Białorusinów laserami i światłami stroboskopowymi. Działania takie powtarzały się sześciokrotnie w ciągu kilku godzin - dodała por. Michalska.
Od 2 września w związku z presją migracyjną w przygranicznym pasie z Białorusią w 183 miejscowościach woj. podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Został on wprowadzony na 30 dni na mocy wydanego na wniosek Rady Ministrów rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy. Sejm zgodził się na przedłużenie stanu wyjątkowego o kolejne 60 dni, czyli do końca listopada.
Do połowy przyszłego roku, na mocy specustawy, na odcinku granicy z Białorusią stanie stalowy płot zwieńczony drutem kolczastym i wzbogacony o urządzenia elektroniczne. Zapora o długości 180 km i 5,5 m wysokości powstanie na Podlasiu. Wzdłuż granicy zamontowane będą czujniki ruchu, kamery dzienne i nocne. Na Lubelszczyźnie naturalną zaporą jest Bug.