Nawet kilkukrotnie może wzrosnąć liczba chorych z koronawirusem po otwarciu szkół - wynika z modeli wypracowanych przez zespół współpracujący z rządem - informuje we wtorek "Dziennik Gazeta Prawna".
Jak podaje dziennik, z analiz współpracującego z rządem Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania UW płynie wniosek, że "jeśli w powiecie jest 50 przypadków COVID na 100 tys. mieszkańców, szkoły powinny zostać zamknięte na co najmniej tydzień".
"Z jego analiz wynika, że po otwarciu placówek liczba zakażonych może wzrosnąć nawet kilkukrotnie". Mimo to władza chce, by we wrześniu dzieci normalnie rozpoczęły rok szkolny. Rozważane są dwa scenariusze. Podstawowy zakłada, że o zamknięciu szkoły decydowałby jej dyrektor, kiedy pojawiłoby się ognisko wirusa w danej placówce. Ale zdaniem ekspertów to nie wystarczy" - czytamy.
"DGP" informuje, że zespół naukowców zatrudniony przez Rządowe Centrum Bezpieczeństwa przygotowuje analizy, które pokazują, że decyzje powinny być uzależnione od liczby chorych nie w szkole, a w całym powiecie. "Ich zdaniem decyzja o zamknięciu placówki powinna zapadać na szczeblu samorządowym" - napisano w artykule.
Jakub Zieliński z ICM mówi "DGP", że jednym ze wskaźników, który powinien być brany pod uwagę, jest właśnie liczba chorych: 50 na 100 tys. mieszkańców. "Takie wyliczenia zostały przyjęte np. w Niemczech" - zwraca uwagę.
Nie będzie masowego mierzenia temperatury przed wejściem. Nie będzie maseczek i rękawiczek dla wszystkich uczniów w czasie lekcji. Nie będzie też pojedynczych ławek. Takie są wstępne założenia przygotowane przez GIS, jeżeli chodzi o wrześniowy powrót uczniów do szkół - informuje reporter RMF FM Grzegorz Kwolek.
Decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła. Prawdopodobnie poznamy ją dwa tygodnie przed 1 września. Na razie w ramach wytycznych mowa jest o częstym myciu rąk, wietrzeniu sal po każdych zajęciach oraz większej liczbie lekcji na świeżym powietrzu.
Maseczki będą potrzebne w momencie, gdy będzie gromadziła się większa liczba uczniów. Np. podczas apeli.