"Co chcę osiągnąć na turnieju? To, żeby kibice, dziennikarze i żebyśmy my sami byli z siebie dumni" - to słowa Wojciecha Szczęsnego, które później powtarzał Kamil Glik. Reprezentanci unikają jasnych deklaracji co do celu na Euro. Marzy nam się powtórka sukcesu z 2016 roku, kiedy biało-czerwoni dotarli do ćwierćfinału. Czy stać nas na to? Po to przecież zatrudniony został Paulo Sousa, na miejsce wylatującego z hukiem Jerzego Brzęczka.
To słowo odmieniane przez wszystkie przypadki zwłaszcza podczas pobytu piłkarzy w Opalenicy. Sousa zaprosił na zgrupowanie rodziny. Pierwszy tydzień wydawał się więc sielanką.
Bliscy towarzyszyli kadrowiczom podczas treningów. Piłkarze spędzali czas z rodzinami w ciągu dnia. Wieczorem były seanse filmowe, koncert, występ kabareciarza, sztuczki iluzjonisty itp.
Podczas gdy Szwedzi zamknęli się w bańce i ciężko trenowali, Polacy spędzali czas na zabawie. Wojciech Szczęsny mówił nawet, że jest to jego najlepsze zgrupowanie.
Zwolennicy starej szkoły powiedzą, że na zgrupowaniu trzeba trenować; wręcz tyrać w pocie czoła od rana do nocy, by przygotować się do mistrzostw. Przypomnijmy jednak, co działo się w poprzednich latach? Ileż było dyskusji o zamęczonych Polakach, którzy na boisku podczas turnieju oddychali rękawami.
Może właśnie integracja i wspólne spędzanie czasu zamiast katorżniczych treningów, są sposobem na scementowanie drużyny. Może to sposób na trening i przygotowanie mentalne. Przecież dziś trening mentalny jest integralnym elementem komplementarnego przygotowania do zawodów.
Popatrzmy na przykład siatkarzy (chociażby za czasów Antigi, gdy trenerem mentalnym był Jakub B. Bączek), popatrzmy na prekursora treningu mentalnego w Polsce - Adama Małysza; zwróćmy uwagę na Igę Świątek, której podczas każdego wyjazdu, meczu i treningu towarzyszy Daria Abramowicz.
Oprócz tego warto przypomnieć poprzednie turnieje, kiedy to za Jerzego Engela w 2002 roku czy za kadencji Pawła Janasa w 2006 roku kadrowicze narzekali na zamknięcie i izolację. Dochodziło przecież do dantejskich scen, takich jak zalany krwią basen po wygłupach jednego z kadrowiczów, czy chociażby - żeby daleko nie szukać - kontuzja Kamila Glika po zgrupowaniu w Arłamowie, kiedy głupie zabawy kończyły się źle.
Co do samego zgrupowania - warto poruszyć kwestię profesjonalizmu. Jesteśmy już odrobinę otrzaskani w piłkarskim świecie i wiemy, że trzeba zwrócić uwagę na kwestie promocji, kwestie sponsorskie itp., żeby później nikt nie pokłócił się o to, w jakich butach zrobić sobie zdjęcie, a w jakich wyjść na mecz. A przecież takie sytuacje się już zdarzały.
Wojciech Szczęsny podczas jednej z konferencji zauważył, że ten zespół jest dziś tak bardzo drużyną, jak nigdy jeszcze nie był. Nasz bramkarz upatruje tu sukcesu w organizacji zgrupowania przez Paulo Sousę.
Ja mam jednak pewne wątpliwości po tym, co zobaczyłem na boisku. Bezradny Robert Lewandowski wymachujący rękami; nieco zmęczony i zniechęcony Kamil Glik rozmawiający na konferencji prasowej o tym, że trochę nie pasuje mu to, że trener nie wystawiał go w niektórych meczach w pierwszym składzie. Do tego cały zespół zbierający się na trening w Opalenicy przez pół godziny i grupki piłkarzy, które nieśpiesznie wędrowały z hotelu w stronę boiska. Moim zdaniem to odrobinę rozbija obraz scalonej drużyny.
Kto oglądał mecze sparingowe z Rosją i Islandią, na pewno nie może być optymistą. Powstało już wiele tekstów i analiz, dotyczących gry naszej reprezentacji. Ja chciałbym zwrócić uwagę na jedno: większe zaangażowanie, szybszy doskok do rywala, więcej piłkarskiej ekwilibrystyki pokazywali rezerwowi, grający z Rosją. Mecz z Islandią był nudny. Na boisku po straconym golu zapanował marazm. A przecież przez marazm zwolniono Jerzego Brzęczka.
Na plus? Jakub Świerczok, czyli facet, który w oka mgnieniu podejmuje decyzje i uderza na bramkę. Grając w parze z Lewandowskim, powinien mieć sporo szans na zdobycie gola, bo obrońcy przeciwników będą koncentrować swoją uwagę na piłkarzu Bayernu.
Podoba mi się również szybkość, piłkarska sprawność i dynamika Kamila Jóźwiaka, który na skrzydle powinien robić robotę. Może wreszcie przebudzi się Zieliński, który zaufał trenerowi Sousie, a selekcjoner pokazał, jak bardzo szanuje życie prywatne piłkarza i jego relacje z rodziną, pozwalając mu pojechać do żony, spodziewającej się dziecka.
Kluczem, moim zdaniem, do ewentualnego sukcesu będzie pierwszy mecz. Jeśli nie spalimy się przed Słowacją i nie przegramy lub nie zremisujemy w fatalnym meczu, to droga do wyjścia z grupy będzie otwarta. Natomiast jeśli zaliczymy potknięcie na starcie, to później czeka nas znów mecz o wszystko.