"Lech Wałęsa nie jest pewien, kto co na niego ma" - twierdzi Sławomir Cenckiewicz w rozmowie z Bogdanem Zalewskim. Autor książki "Wałęsa. Człowiek z teczki" ujawnia w rozmowie z dziennikarzem RMF FM, jak podążył tropem materiałów kompromitujących ex-prezydenta i byłego lidera "Solidarności".
Bogdan Zalewski: Zastanawiam się, czy tej książki - z imienia i nazwiska - nie powinien pan jednak dedykować samemu Lechowi Wałęsie. Prezydent rzucił taką koncepcję na szczycie noblistów w Warszawie: "Musimy jak najszybciej opracować program, a szczególnie czipy dla każdego polityka, wszystko co robisz, wszystko z kim śpisz, ma być tam zapisane". Pana książka to taki chip wszczepiony po latach Wałęsie?
Sławomir Cenckiewicz: Właśnie, pomyślałem o tym, jak usłyszałem te słowa Lecha Wałęsy. W jakimś sensie ja realizuję to, do czego doszedł dopiero po wielu latach. Na tym polega to szaleństwo Lecha Wałęsy, że nawet jeśli coś proponuje, nie myśląc o sobie, to w zasadzie to pasuje do niego. Bardzo często tak jest po prostu w jego przypadku.
To potraktujmy ten "czip" jako metaforę pana książki. Napisał pan, że Mieczysław Wachowski, wieloletni zaufany Lecha Wałęsy był w osiemdziesiątych latach, nazwę to łagodnie, "organizatorem potajemnych schadzek" lidera "Solidarności" z kobietami w hotelu Solec w Warszawie. Hotel był naszpikowany pluskwami i monitoringiem z kamer. Jakie pan ma na to dowody i po co pan w ogóle wyciąga takie sprawy na światło dzienne?
Ten wątek nie jest zupełnie odkrywczy, nowatorski. Ta sprawa została opisana w dwóch bardzo dobrych książkach z 1993 roku "Kim pan jest, panie Wachowski?" i "Droga cienia" Ingi Rosińskiej i Pawła Rabieja. Inga Rosińska była do niedawna rzecznikiem prasowym premiera Buzka w Parlamencie Europejskim. Podobno teraz się wstydzi tej książki. Niemniej jednak sprawy te zostały dość szczegółowo opisane. Ja tylko ten wątek, na prawach cytatu, przywołałem. Wzmocniłem go innymi materiałami, które potwierdzają te wszystkie relacje przytoczone przez tych dwoje autorów w 1993 roku. Dlaczego ja to robię? Tylko i wyłącznie w kontekście, że tak powiem, aktywności politycznej Lecha Wałęsy. Mnie po prostu interesuje jedna sprawa - tzw. "trzymanie" czy tajny związek, porozumienie pomiędzy Wałęsą a obozem władzy w momencie, kiedy on stoi na czele wielkiego, antykomunistycznego ruchu. Ja nie odpowiadam na to pytanie, ale szczerze powiem, ono mnie dręczy: czy Lech Wałęsa robił różnego typu skoki w bok, niemalże publiczne, tylko i wyłącznie z głupoty? Czy robił to wszystko z poczucia bezkarności, z poczucia tego, że ma jakieś wielkie wsparcie na szczytach władzy? I że nic mu nie zaszkodzi, nawet tego typu ekscesy, gdzieś tam po nocach w naszpikowanych techniką operacyjną hotelach. W tym kontekście ja do tego powracam i to opisuję, tym bardziej że pojawiają się różnego typu materiały, również te, które wywiózł na Zachód Wasilij Mitrochin.
Słynne "Archiwum Mitrochina".
Przypomnę, że to pułkownik KGB, który w 1993 roku wyjechał na Zachód i wywiózł wielkie archiwum. Jest tam mowa o różnych kompromitujących materiałach o charakterze obyczajowym, dotyczących Lecha Wałęsy, którymi po prostu dysponowali obóz władzy w PRL i Moskwa. Mnie interesują te lejce, za które trzymano Wałęsę w momencie, kiedy on stawał się osobą niemalże symboliczną, ikoną "Solidarności" i przywódcą polskiego narodowego ruchu antykomunistycznego. Bo to wszystko sprawiło - taka jest teza mojej książki - że to człowiek głęboko niesuwerenny, jako przywódca związku w latach 1980-81, w okresie stanu wojennego i tym bardziej jako prezydent. Interesują mnie te lejce, przez które on tę suwerenność tracił. Więc to nie jest tylko kwestia T.W. "Bolka" z początku lat 70., chociaż to jest wszystko praprzyczyną jego niesuwerenności, ale również to, co się nagromadziło później. Żeby było jasne, to nie tylko obyczajówka, ale również inne wątki, np. eliminacja swoich adwersarzy z ruchu Solidarności. Jest temu poświęcony spory tekścik, rozdział, jak Wałęsa zwalczał i wyeliminował Annę Walentynowicz, a także innych działaczy.
Sam o tym mówił w rozmowie z SB-ekami.
On w tej rozmowie mówi o Rulewskim, Borusewiczu, Gwieździe, którego się mu akurat nie udało do końca wyeliminować, ale na pewno jakoś poskromić. To wszystko stało się zresztą po 13 grudnia 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, jakimś jego alibi. To znaczy, że on jest działaczem przewidywalnym, "w porządku" , w oparciu o kogo należałoby myśleć o odbudowie jakieś nowej wersji "Solidarności".
A gdzie te lejce, w czyich rękach były trzymane? Czy to są dłonie Wojskowych Służb Informacyjnych, które w innej swojej książce nazwał pan "długim ramieniem Moskwy"? Czy to są służby innych państw? Pan przywołuje też taką anegdotę z prezydentem Jelcynem, dosyć znaną, kiedy Wałęsa zbladł podczas tego spotkania.
To bardzo ważny klucz do zrozumienia psychologii Lecha Wałęsy. On po prostu w takich sytuacjach, w których nie umie przewidzieć całej sekwencji wydarzeń, po prostu popada w jakąś panikę. Rzeczywiście Borys Jelcyn zrobił "teatr" w 1993 roku, kiedy przyjechał do Polski. Położył na stole ważne, ale stosunkowo mało znaczące materiały z komisji Susłowa, analizujące kryzys Polski roku 1980, 1981. Opatrzył to komentarzem, który zupełnie nie pasował do tego materiału, który położył na stole. Powiedział, że tutaj jest sonda KGB, zapuszczona głęboko w "Solidarność". "Wszystkiego się dowiecie, jak było naprawdę." Na te słowa Lech Wałęsa miał bardzo się zdenerwować, pobladł i bał się, że coś z tych materiałów może dotyczyć jego bezpośrednio. To wszystko pokazuje, że Wałęsa nie jest pewien, kto co na niego ma. To wielokrotnie się w jego prywatnych wypowiedziach pojawia. Kto trzyma te lejce? Przede wszystkim ludzie dawnego reżimu, szeroko pojęci. To nie jest tylko kwestia jakiegoś funkcjonariusza SB. Musimy o tym pamiętać, że wszystko spływało na biurka dwóch, podstawowych ludzi, kierujących Polską Ludową w latach osiemdziesiątych ...
... dwóch generałów ...
... Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka. Pamiętamy te wszystkie słowa wielokrotnie powtarzane przez Wałęsę, że bez generałów się nie da nic wyjaśnić, że jesteśmy za słabi, aby przeciwko generałom cokolwiek robić, że generałów już nikt nie powinien sądzić, że od tego jest Bóg. Nawet poszedł na salę sądową, żeby stać się świadkiem Jaruzelskiego, który był głównym oskarżonym przez Instytut Pamięci Narodowej za sprawstwo kierownicze masakry grudnia ‘70 roku. Wałęsa świadczył na rzecz Jaruzelskiego przed sądem, w zasadzie przeciwko tym, z którymi rzekomo w grudniu 1970 roku podjął walkę. Moim zdaniem to wszystko jest logiczne, tworzy ciąg logiczny zachowań Wałęsy, spowodowany właśnie tym, że to jest człowiek głęboko niesuwerenny, bo złamany. Człowiek, który nie radzi sobie najpierw ze sprawą "Bolka", później z tymi wszystkimi nagromadzonymi nowymi wątkami, kompromitującymi go już jako polityka, działacza "Solidarności".
To jest przerażająca logika, przerażający obraz, że dokumenty na temat TW Bolka odnajdywane są w różnych miejscach, od prywatnych zbiorów byłych esbeków, zresztą nie najwyższych rangą, po archiwa w innych państwach.
To prawda. Bo przeszłość Wałęsy jest przedmiotem, czy była przedmiotem zainteresowania służb z całego świata: służb zachodnich, ale oczywiście przede wszystkim Moskwy. Dość precyzyjnie opisuję historię wyprowadzenia akt Wałęsy do Moskwy. Na ten temat w 1992 roku w kwietniu sporządził specjalny raport ówczesny pułkownik, szef kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa, Konstanty Miodowicz, już nieżyjący niestety. Miodowicz mówił o wynikach działań operacyjnych polskiego kontrwywiadu. Uzyskano informację, że oryginały materiałów obciążających Wałęsę znajdują się w Moskwie. Pewien bardzo wysokiej rangi funkcjonariusz PRL-owskich i również służb III RP, w randze generała, powiedział mi, czym Jaruzelski chwalił się mu na początku lat dziewięćdziesiątych. Tym, że również posiada kopię materiałów agenturalnych Wałęsy. Ta wiedza jest rozproszona. Można opowiadać w nieskończoność o uciekinierach, którzy tę wiedzę wywieźli na Zachód, jak Eligiusz Naszkowski w 1985 roku. Przytaczam w książce to, co Wałęsa powiedział pewnemu funkcjonariuszowi Służb Bezpieczeństwa w 2008 roku majorowi Jerzemu Frączkowskiemu, że kiedy wstaje rano to nie wie, z której strony mu przy .... przywalą właśnie jakimiś materiałami. To wiele znaczy, bo przecież Wałęsa to jest człowiek, który w wyniku niesamowitej akcji, którą podjął w latach 1992- 95 gromadził wszystkie kompromitujące go materiały. Przypomnę, że to jest parę tysięcy stron, ukradzionych w tym czasie przez najwyższych urzędników państwowych, funkcjonariuszy tajnych służb, którzy mu to do Belwederu wszystko wozili. To już nigdy nie wróciło do archiwum. Pomimo tej operacji, cały czas coś nowego się pojawia i tej pewności Wałęsa nie będzie miał do końca życia. To jest ten robak sumienia, który go gdzieś tam trawi. Z jednej strony złość, że tego się nie dało wszystkiego zasypać, a z drugiej - ta silna wola, żeby się nie przyznać.
Przeczytaj pierwszą część rozmowy o Lechu Wałęsie