Kuriozalny przepis powodem zamieszania z oznakowaniem fotoradarów. Okazuje się, że znany wszystkim kierowcom niebieski znak może ostrzegać przed radarem tylko wtedy, jeśli urządzenie rzeczywiście znajduje się w obudowie. Po zdjęciu fotoradaru z masztu, znak powinien zniknąć. Jasno wynika to z rozporządzenia ówczesnego Ministerstwa Infrastruktury z czerwca ubiegłego roku.
W teorii wszystko wygląda dobrze, w praktyce przepisy mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Każdorazowa zmiana dotycząca zainstalowania bądź wyjęcia fotoradaru, wymaga jednocześnie zamontowania bądź zdjęcia znaku, który o urządzeniu ostrzega.
Pytani o szczegóły pracownicy Ministerstwa Transportu (po ostatnich wyborach to ten resort zajmie się m.in. przepisami drogowymi) przesłali do redakcji RMF FM interpretację przepisów ws. fotoradarów.
Z dokumentu wynika jednoznacznie, że za każdym razem, kiedy np. Straż Miejska czy Inspekcja Transportu Drogowego zechce zainstalować na maszcie radar, powinna najpierw wystąpić do zarządcy drogi o nowy projekt zmiany organizacji ruchu (wymaga tego ustawienie nowego znaku).
Dopiero po kilku dniach (tyle zajmuje procedura) można zainstalować znak i urządzenie mierzące prędkość. Co ciekawe, za każdym razem, gdy fotoradar zostaje przeniesiony w inne miejsce, projekt ruchu trzeba robić od początku. Wyjęcie urządzenia, według rozporządzenia ministerstwa, oznacza konieczność usunięcia znaku.
Resort, w interpretacji własnego przepisu, twierdzi, że puste maszty nie powinny być oznakowane. To z kolei oznacza, że Inspekcja Transportu Drogowego, która nimi zarządza, łamie przepisy, ponieważ powinna usunąć znaki ostrzegające przed fotoradarem.
Ale ITD widzi problem zupełnie inaczej. Choć inspekcja i ministerstwo czytają to samo rozporządzenie, to interpretują je odmiennie. ITD uważają, że nie muszą się spieszyć. Mamy trzy lata na dostosowanie się do przepisów - uważa rzecznik Alvin Gajadhur.
Ministerstwo Transportu nie widzi potrzeby nowelizacji przepisu i nie chce mówić o ewentualnym karaniu służb łamiących prawo. Resort radzi, żeby w miejscowościach, w których więcej jest masztów niż radarów, dokupić urządzenia mierzące prędkość i wtedy problem zniknie. Nie będzie już trzeba zmieniać, montować czy usuwać znaków. Sprawa rozwiąże się sama. Prawda, jakie to proste?
W Lublinie jeden fotoradar w ciągu tygodnia zrobił prawie pół tysiąca zdjęć. Wszystkie maszty, również te nieużywane, są oznakowane. Straż miejska nie zamierza ściągać znaków ostrzegających przed fotoradarem, bo - jak tłumaczą funkcjonariusze - jest to niewykonalne. Każde zdjęcie czy postawienie znaku, skutkuje koniecznością zmiany czasowej organizacji ruchu, czyli zgłoszeniem na przynajmniej siedem dni przed zmianą. Z punktu widzenia technicznego nie byłoby to wykonalne- wyjaśnia Robert Gogola ze Straży Miejskiej.
Wątpliwości nie ma jednak mecenas Stanisław Denkowski. Oznakowane urządzenie powinno być czynne. Usunięcie urządzenia powinno skutkować usunięciem znaku - tłumaczy prawnik.
Strażnicy miejscy podkreślają, że maszty są aktywne, bo w każdej chwili można na nich zamontować fotoradary.