To pogoń za statusem społecznym i konsumpcja na pokaz sprawiają, że mamy mało dzieci. Model matematyczny, opracowany pod kierunkiem naukowców z Emory University pokazuje, że głównym czynnikiem obniżającym dzietność w krajach cywilizowanych jest pragnienie wspinania się po drabinie awansu społecznego i związane z tym koszty. Pisze o tym w najnowszym numerze czasopismo "Philosophical Transactions of the Royal Society B."
Rejony świata, gdzie obserwujemy najsilniejszy spadek płodności, to obszary gdzie mamy do czynienia z nowoczesnym rynkiem pracy, silną konkurencją w zatrudnieniu i olbrzymią różnorodnością dóbr konsumpcyjnych, które mogą służyć jako sygnał wysokiego statusu społecznego - tłumaczy Paul Hooper, antropolog z Emory University. Fakt, że w tak wielu krajach mamy silne nierówności społeczne, które sprawiają, że starania o podniesienie swojego statusu są jeszcze ważniejsze, może być istotnym elementem tego mechanizmu.
Na potwierdzenie tej tezy autorzy cytują wyniki symulacji komputerowych, które wskazują, że taki mechanizm da się wytłumaczyć z biologicznego punktu widzenia. Nasz model dowodzi, że w im większym stopniu konkurencja, w której uczestniczymy zmierza do awansu społecznego, zamiast do zwykłego utrzymania rodziny, tym więcej środków inwestujemy w dobra konsumpcyjne i liczebność naszych rodzin spada - dodaje Hooper.
Wśród innych istotnych czynników ograniczających liczbę rodzonych dzieci badacze wymieniają jeszcze spadek śmiertelności niemowląt, powszechny dostęp do środków antykoncepcyjnych i coraz dłuższą edukację, która skłania do odkładania ciąży na później. Ich zdaniem jednak, te czynniki aż tak dramatycznego spadku dzietności nie są w stanie wyjaśnić.
Autorzy pracy zainteresowali się trybem życia pierwotnych mieszkańców boliwijskiej części Amazonii, plemienia Tsimane, żyjącego w małych grupach, zajmującego się zbieractwem, łowiectwem i drobną uprawą. Przeciętna rodzina ma tam dziewięcioro dzieci, którym jest w stanie zapewnić jedzenie, okrycie i schronienie. Poza tym, nie mają praktycznie nic.
Zaobserwowano jednak, że Tsimane, którzy opuszczają las i przenoszą się w rejony bardziej cywilizowanych osiedli i miast, zmieniają swoje zwyczaje. Jeśli udaje im się zarobić jakieś pieniądze, przeznaczają je na dobra, bez których wcześniej doskonale potrafili się obyć. Jakby faktycznie były im potrzebne do czegoś więcej, niż tylko praktyczny użytek. Towarzyszy temu stopniowy spadek liczebności rodzin. Tsimane żyjący z dala od świata mają przeciętnie 8-9 dzieci. Ci, którzy przenoszą się do wiosek w pobliżu miasta, średnio 5-6. W pełni "miejskie" rodziny Tsimane mają już przeciętnie tylko 3-4 dzieci.
Zdaniem Hoopera, podobne procesy przebiegają też w innych urbanizujących się społecznościach. O ile dziadkowie żyjący na wsi nie musieli wiele mieć, by zasługiwać na szacunek. Wystarczyło odświętne ubranie do kościoła, a dzieci mogły już na co dzień biegać boso - tłumaczy. Teraz proces zdobywania prestiżu i uznania stał się znacznie bardziej skomplikowany i kosztowny. Tak kosztowny, że na kolejne dzieci już nie ma pieniędzy. Nasza psychika, ewolucyjnie nastawiona na dobre wpisywanie się w społeczność, w warunkach powszechnej obfitości dóbr zaczyna działać na naszą niekorzyść.