Nadsekwański dziennik "Liberation" zamieścił na pierwszej stronie zdjęcie najbogatszego człowieka we Francji z walizką w ręku i podpisem "Zmiataj, bogaty głupku!". Gniew dziennikarzy wywołała nieoficjalna informacja, że Bernard Arnault - właściciel m.in. sławnych domów mody Dior, Givenchy i Vuitton - poprosił o belgijskie obywatelstwo, by nie płacić zapowiadanego przez Francois Hollande'a 75-procentowego "antykryzysowego" podatku dochodowego.
Biznesmen, którego fortuna szacowana jest przez "Forbes" na 32 miliardy euro, potwierdził, że ubiega się o belgijskie obywatelstwo. Twierdzi jednak, że nie chce uciekać przed fiskusem, ale zwiększyć inwestycje w Belgii. Lewicowa prasa nie wierzy jednak bliskiemu przyjacielowi byłego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego (był on m.in. świadkiem na ślubie tego ostatniego z Carlą Bruni) i oskarża go o całkowity brak poczucia solidarności społecznej i patriotyzmu. Przypomina też, że Arnault uciekł już raz przed fiskusem. Wyemigrował na trzy lata do Stanów Zjednoczonych po zwycięstwie socjalisty Francois Mitterranda w wyborach prezydenckich w 1991 roku.
Liderzy prawicowej opozycji oskarżają Hollande'a o to, że nowa stawka podatku wciągnie Francję w ślepą uliczkę i spowoduje gospodarczą katastrofę. Nałożenie na dwa lata 75-procentowego podatku dochodowego na wszystkie osoby, które zarabiają ponad milion euro rocznie sprawi, ich zdaniem, że najbogatsi inwestorzy, najlepsi sportowcy i największe gwiazdy show-biznesu po prostu uciekną z ojczyzny.
Arnault nie jest natomiast krytykowany za swoje starania o belgijskie obywatelstwo w samej Belgii. Tamtejsze media przypominają, że jest związany z tym krajem rodzinnie, ma także apartament w Brukseli i bywa tam 3-4 razy w miesiącu. Twierdzą, ze Arnault potrzebuje belgijskiego obywatelstwa, bo chce dokonać w tym państwie jakiejś inwestycji, przekonując, że podatki zamierza i tak płacić we Francji.