Skazany na dwa lata kolonii karnej w Mohylewie Źmicier Bandarenka został zwolniony na podstawie prezydenckiego ułaskawienia. Opozycjonista - jak poinformowała - jego żon jest obecnie w drodze do Mińska. To już kolejny więzień sumienia, który wyszedł na wolność. Wczoraj kolonię karną opuścił Andrej Sannikau.

Żmicier Bandarenka odzyskał wolność rano. Na dworcu w Mohylewie poprosił przechodnia o komórkę i powiadomił o swoim zwolnieniu żonę Wolhę. Następnie minibusem udał się do Mińska - w pozycji leżącej, gdyż ma problemy z kręgosłupem.

Bandarenka był jednym z członków sztabu wyborczego kandydata na stanowisko prezydenta, opozycjonisty Andrej Sannikau. Podobnie jak większość liderów opozycji został aresztowany przez KGB 19 grudnia 2010 roku. To wówczas służby specjalne brutalnie spacyfikowały wielki protest w Mińsku przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. Bandarenkę oskarżono o udział w zamieszkach i skazano na dwa lata kolonii karnej.

Ułaskawienie poprzedzone torturami

Bandarenka znalazł się w szpitalu więziennym z powodu poważnych problemów z kręgosłupem. Latem przeszedł operację. Pod koniec stycznia zaostrzono mu warunki odbywania kary, m.in. odebrano mu laskę, zakazano leżenia w ciągu dnia i noszenia ortopedycznego obuwia. Jego żona uznała to za tortury. W tej sytuacji, na początku lutego Bandarenka podpisał prośbę o ułaskawienie. 5 kwietnia bowiem Łukaszenka oświadczył, że rozpatrzy sprawy tych więźniów, którzy sami ją napisali. Podejmiemy decyzję co do niektórych osób, które w końcu uznały zgubność swojego stanowiska i polityki wobec własnego państwa - powiedział wtedy.

Jacek Saryusz-Wolski - członek Parlamentu Europejskiego i wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Partnerstwa Wschodniego EURONEST - na wieść o ułaskawieniu nie szczędził jednak ostrych słów. Zwolnienie z więzienia na podstawie wniosku o ułaskawienie wymuszonego przez tortury nie jest metodą, której ani Unia Europejska, ani Parlament Europejski oczekują - podkreślił. Dodatkowo w oświadczeniu ocenił, że polityka sankcji nie zawsze działała, czego najdobitniejszym przykładem jest kara śmierci dla Dźmitrego Kanawałaua i Uładzisłaua Kawalioua, sprawców zamachu w mińskim metrze. Najwyraźniej jednak gdy UE zaczęła mówić jednym głosem i pokazała, że stać ją na przyjęcie bardziej radykalnych sankcji, władze w Mińsku drgnęły - dodał.

Sankcje wobec Białorusi

Przypomnijmy, że 23 marca ministrowie spraw zagranicznych 27 państw UE po raz kolejny rozszerzyli sankcje wobec Białorusi, m.in. podejmując decyzję o zamrożeniu aktywów 29 firm należących do trzech oligarchów wspierających reżim Łukaszenki. W przyjętej deklaracji ministrowie zapowiedzieli wprowadzanie kolejnych sankcji, "dopóki wszyscy więźniowie polityczni nie zostaną uwolnieni". Po poprzednim rozszerzeniu sankcji 28 lutego władze Białorusi zwróciły się do ambasadorów UE i Polski, aby opuścili ten kraj i udali się na konsultacje, oraz wezwały swoich ambasadorów w Brukseli i Warszawie na konsultacje do Mińska. W odpowiedzi wszystkie kraje UE podjęły decyzję o wycofaniu swych ambasadorów z Białorusi.