We Francji ogłoszono skład nowego rządu, który powstał dwa tygodnie po powołaniu Michela Barniera na premiera i ponad dwa miesiące po wyborach parlamentarnych. Ministrem gospodarki jest Antoine Armand, szefem MSZ - Jean-Noel Barrot.

Na stanowisku pozostaje Sebastien Lecornu jako minister ds. sił zbrojnych, a także Rachida Dati jako minister kultury. Bruno Retailleau został ministrem spraw wewnętrznych. Resort edukacji objęła Anne Genetet, rolnictwa - Annie Genevard, zdrowia - Genevieve Darrieussecq. Ministrem szkolnictwa wyższego został Patrick Hetzel, minister pracy - Astrid Panosyan-Bouvet.

Pierwsze posiedzenie nowego rządu odbędzie się w poniedziałek.

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami ministrowie wywodzą się z centrum (obóz polityczny prezydenta Emmanuela Macrona) i prawicowej partii Republikanie (LR). Prawicowo-centrowy rząd z dużym udziałem przedstawicieli partii prezydenta - Odrodzenie - już wzbudził zarzuty, iż jego kształt rozmija się z wynikiem wyborów parlamentarnych, wygranych - choć niedużą przewagą - przez lewicę.

Kim są członkowie nowego rządu?

Skład rządu nie odbiega znacznie od nazwisk, które wcześniej podały media. Ważna decyzja dotyczy MSW, na którego czele stanie szef klubu Republikanów w Senacie Bruno Retailleau. To polityk o konserwatywnych poglądach, który opowiadał się za ostrzejszymi zapisami ustawy imigracyjnej w trakcie debat nad nią w parlamencie, m.in. w kwestii "prawa ziemi" i warunków przyznawania zasiłków. Na czele MSW Retailleau będzie - jak ocenia dziennik "Le Figaro" - symbolem stanowczości. Polityk jest konserwatystą również w sprawach obyczajowych (m.in. sprzeciwiał się wpisaniu prawa do aborcji do konstytucji Francji), jednak to kwestia imigracji jest wśród priorytetów nowego rządu.

Szef resortu gospodarki i finansów, 33-letni Antoine Armand, to ambitny - jak oceniają komentatorzy - polityk partii Macrona. Przejmie teraz jedno z najtrudniejszych zadań rządu Barniera, jakim jest ograniczenie deficytu budżetowego. Arnaud będzie współpracował z Laurentem Saint-Martinem, który w randze ministra przy premierze zajmie się sprawami budżetu i rachunków publicznych.

Szef MSZ Jean-Noel Barrot był dotąd sekretarzem stanu ds. europejskich w MSZ, a wcześniej - ministrem ds. cyfryzacji. Pochodzi z rodziny o tradycjach politycznych - jego ojciec, Jacques Barrot pełnił funkcje ministerialne we Francji i zasiadał w Komisji Europejskiej. Zaangażuję się w to, by głos Francji był słyszany i byśmy stawili czoła wyzwaniom, które przed nami stoją - zapowiedział nowy szef dyplomacji w komentarzu w mediach społecznościowych.

Jedynym ministrem z lewej strony sceny politycznej jest Didier Migaud, który objął resort sprawiedliwości. Dotychczas był szefem instytucji o nazwie Wysoka Władza ds. Przejrzystości Życia Publicznego (HATVP), której zadaniem jest zapobieganie ewentualnemu konfliktowi interesów przedstawicieli władz.

Wśród 18 pełnoprawnych ministrów siedmioro wywodzi się z partii Macrona, a troje - z LR. Z dwóch mniejszych partii centrowych, należących do obozu Macrona, pochodzi łącznie troje ministrów. Skład rządu jest oceniany jako przesunięcie na prawo. Budzi to ostry protest lewicy, która otrzymała najwięcej miejsc w lipcowych wyborach parlamentarnych i sama chciała tworzyć rząd, lecz zabrakło jej mandatów, by rządzić samodzielnie.

Radykalna lewica i radykalna prawica krytykują nowy rząd

Szef radykalnej Francji Nieujarzmionej (LFI) Jean-Luc Melenchon oznajmił po ogłoszeniu nazwisk ministrów, że rząd Barniera "nie ma prawomocności". Lucie Castets, wcześniejsza kandydatka lewicy na premiera, oświadczyła, że "tego wieczora upokorzona została demokracja".

Marine Le Pen, liderka radykalnej prawicy, napisała w mediach społecznościowych, że rząd jest "tymczasowy" i że jej partia - Zjednoczenie Narodowe (dawny Front Narodowy) ma nadzieję na "wielkie zmiany" i nadal będzie się do nich przygotowywać.

Szef RN i współpracownik Le Pen, Jordan Bardella, oświadczył, że rząd Barniera "nie ma żadnej przyszłości".

Protesty przeciwko rządowi Barniera w wielu miastach Francji

We Francji odbyło się dziś około 50 demonstracji, których uczestnicy na apel skrajnie lewicowej partii Francja Nieujarzmiona protestowali przeciw powstającemu rządowi Michela Barniera. Rząd ten tworzą centrum i prawica, mimo że lewica wygrała wybory parlamentarne.

Demonstracje odbyły się od Paryża do Marsylii, ale poza Paryżem nie były bardzo liczne. W Marsylii, drugim co do wielkości mieście Francji, manifestowało - według danych policji - około 2200 osób. To mniej niż 3,5 tysiąca, które przyszło na pierwszy protest zwołany przez lewicę 7 września.

W Paryżu, gdzie protest odbył się po południu na placu Bastylii, policja oszacowała liczbę demonstrujących na 3,2 tys.. W Bordeaux, Nantes i Strasburgu na zgromadzenia przyszło od stu do kilkuset osób. Tymczasem Francja Nieujarzmiona (LFI) liczyła na wzmocnienie presji na rządzących po pierwszej fali manifestacji 7 września.

Organizatorami demonstracji prócz LFI były związki studenckie, organizacje feministyczne, ekologiczne i alterglobaliści. Protestujący domagali się odejścia Barniera, jak i impeachmentu prezydenta Emmanuela Macrona. Szef LFI Jean-Luc Melenchon zapowiedział kolejny wniosek o wotum nieufności wobec Barniera.