Wróg publiczny numer jeden amerykańskich bogaczy - Bernard Madoff. Z całego świata płyną informacje o stratach firm i banków, które zaufały finansiście i powierzyły mu pieniądze. W sumie 50 miliardów dolarów. Także za oceanem lista ofiar będzie długa, chociaż problem nie dotyczy przeciętnych Amerykanów. Stracili tylko Ci, którzy mieli bardzo dużo.
Madoff stworzył wokół swego funduszu atmosferę elitarnego klubu. Nie każdy mógł liczyć na obiecywane przez niego 15 procent rocznie. Idealny klient to osoba, która na wejściu powierzała Madoffowi 10 milionów dolarów. Informacja o jego funduszu roznosiła się pocztą pantoflową podczas elitarnych przyjęć, czy spotkań w najdroższych klubach golfowych, a ponieważ w tych kręgach najważniejsza jest czyjaś rekomendacja, wystarczyło by jedna osoba zainwestowała swoje pieniądze, a kilka innych szło w jej ślady.
Poszkodowanych jest też wiele amerykańskich organizacji charytatywnych, bo i one, kuszone wizją wielkich zysków, powierzały Madoffowi swoje fundusze. Teraz liczą straty, a te –globalnie - są niewiele mniejsze niż po głośnym upadku Ekronu.