Świat jest coraz bardziej podzielony w kwestii wyników wyborów prezydenckich w Zimbabwe i zwycięstwa obecnego prezydenta Roberta Mugabe. Część państw afrykańskich zadowolonych jest z takiego obrotu sprawy. Ostra krytyka płynie natomiast z Zachodu, głównie z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.
Brytyjski sekretarz spraw zagranicznych Jack Straw stwierdził, że wybory prezydenckie w Zimbabwe były de facto kampanią zastraszania: "Od miesięcy rząd Zimbabwe prowadził systematyczną kampanię przemocy i zastraszania, której celem było jedno: osiągnąć władzę bez względu na koszty. Nic więc dziwnego, że wyniki wyborów są takie, a nie inne" – twierdzi brytyjski szef dyplomacji. Jackowi Straw wtórował rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu Richard Boucher:
"Istnieje wiele dowodów na to, że wybory prezydenckie w Zimbabwe nie były ani wolne ani uczciwe. W efekcie prezydent Mugabe może mówić o swym zwycięstwie, jednak nie o demokratycznym i pełnoprawnym wyborze. USA będą się ściśle konsultować z rządami innych państw w sprawie odpowiedzi na tę zdecydowaną porażkę demokracji w Zimbabwe" – zapowiedział Boucher.
Jedną z rozważanych propozycji jest nałożenie sankcji na władze w Harare. Zdaniem obserwatorów, polityczny i gospodarczy kryzys w Zimbabwe grozi destabilizacją całej południowej Afryki. Na razie wynik wyborów spowodował spadek wartości lokalnej waluty w stosunku do dolara o prawie 3 procent.
rys. RMF
10:30