"Rozporządzenie resortu zdrowia doprowadzi nasz szpital do bankructwa" - mówi dyrektor niepublicznego Centrum Chirurgicznego Nowa Huta z Krakowa. Chodzi o obowiązujący od 1 stycznia przepis, który nakłada na szpitale obowiązek wykupienia dodatkowego ubezpieczenia, które pokryłoby koszty ewentualnych odszkodowań. Problem w tym, że takie ubezpieczenie oferuje tylko jedna firma - inne boją się ryzykować.

Dyrektorzy szpitali twierdzą, że stawki ubezpieczenia są za wysokie. Jedni czekają więc z podpisaniem umowy, inni próbują negocjować z ubezpieczycielem.

W Małopolsce niektóre duże szpitale przyjmują tę jedyną na rynku ofertę, ale dyrektorzy małych placówek przyznają, że ich na to nie stać. Stawki ubezpieczenia wahają się od 150 tysięcy do pół miliona złotych. I tak na przykład duży szpital im. Narutowicza ma zapłacić 350 tysięcy złotych w czterech ratach. Ale już 16-łóżkowy oddział chirurgiczny w Nowej Hucie otrzymał propozycję wykupienia polisy za 200 tysięcy złotych - płatne w jednej racie. Ta kwota to jedna szósta całego kontraktu z NFZ.

To jest całość tego, co wydaję na pensje, leki, dzierżawę, na wyżywienie, pralnie. Taka kwota położy nasz oddział na łopatki - alarmuje dr Marian Lorek w rozmowie z reporterem RMF FM Maciejem Grzybem. Jak dodaje, nie ma w budżecie takiej kwoty i nie ma też szansy na kredyt w wysokości 200 tysięcy złotych. Jedyne, co może zrobić, to poprosić firmę ubezpieczeniową o nową wycenę polisy z opcją zapłaty w co najmniej czterech ratach.

Przepisy nie przystają do rzeczywistości

Okazuje się, że Ministerstwo Zdrowia znów wydało przepisy, które nijak mają się do rzeczywistości. A dodatkowo wydało je zbyt późno. Nowa ustawa daje pacjentom możliwość szybszego i tańszego skarżenia się na błędy lekarskie. Ci, którzy byli źle leczeni, albo rodziny osób zmarłych w szpitalu nie muszą już występować do sądu. Mogą poskarżyć się do specjalnej komisji przy wojewodzie, a ta dużo szybciej niż sąd może orzec, że szpital popełnił błąd i zasądzić odszkodowanie do 300 tysięcy złotych. W związku z tym szpitale mają obowiązek wykupienia dodatkowego ubezpieczenia, które pokryłoby koszty ewentualnych odszkodowań. Tyle że takie ubezpieczenie oferuje tylko jedna firma na rynku.

Nasza reporterka Agnieszka Witkowicz rozmawiała z dyrektorami szpitali w Warszawie. Rozpisują oni przetargi, których nie mogą rozstrzygnąć. Efekt jest taki, że placówki już trzeci tydzień nie mają ochrony. Gdyby dziś ich pracownicy popełnili błąd i rodzina zmarłego pacjenta dostałaby 300 tysięcy złotych odszkodowania - szpital musiałby je zapłacić ze środków własnych.

Natomiast gdy szpitale - już z wolnej ręki - zdecydują się na jedyną ofertę na rynku, z powodu braku konkurencji będą musiały za ubezpieczenie słono zapłacić. Dyrektorzy stołecznych placówek mówią, że w zależności od wielkości szpitala może to być od 100 do nawet 700 tysięcy złotych. A trzeba pamiętać, że to dodatkowa polisa - obok zwykłego ubezpieczenia OC, którego stawka też w tym roku wzrosła. W ubiegłym roku za zwykłe OC szpitale płaciły po kilkaset tysięcy złotych, w zależności od wielkości i "szkodowości" - czyli liczby błędów popełnianych w poprzednich latach. Teraz nie dość, że stawki OC będą wyższe, to jeszcze dochodzi druga polisa. Dyrektorzy mówią więc wprost: jeśli przepisy się nie zmienią, te środki trzeba będzie wysupłać z pieniędzy przeznaczonych na pacjentów. Bo kontrakty w tym roku nie są wyższe.

Na razie resort zdrowia wystąpił do wszystkich szpitali w Polsce o informację na temat wysokości składki ubezpieczenia od zdarzeń medycznych zaproponowanej przez PZU. Sam ubezpieczyciel jeszcze w tym tygodniu ma zostać wezwany do ministerstwa na negocjacje.

Wiceminister zdrowia Jakub Szulc twierdzi, że przyjrzy się temu jak PZU kalkuluje składki. Na razie dla wiceszefa ministerstwa nie jest jasne, dlaczego szpitale, gdzie błędy lekarskie zdarzają się rzadko, albo wcale dostały propozycję wyższych składek. Po to właśnie potrzebne jest ogólnopolskie zestawienie.

Monopolu PZU Ministerstwo Zdrowia na razie nie chce likwidować. Wiceminister Jakub Szulc bezradnie rozkłada ręce i mówi, że nie zmusi innych ubezpieczycieli do poszerzenia oferty. Nie chce przyjąć do wiadomości, że oferta ubezpieczeń jest mocno ograniczona, bo przygotowane przez resort prawo pozostawia zbyt wiele wątpliwości.

Ubezpieczyciele interweniowali już dwa lata temu

Co ciekawe, nasza reporterka ustaliła, że już dwa lata temu - znając plany resortu zdrowia - ubezpieczyciele interweniowali w ministerstwie Ewy Kopacz. Reakcji jednak nie było. Ministerstwo - najpierw pod przewodnictwem Kopacz, a później Bartosza Arłukowicza - za wszelką cenę forsowało nowe przepisy. Nie chciało odsunąć ich wejścia w życie ani zmienić.

Efekt jest taki, że dodatkowe ubezpieczenia oferuje tylko jedna firma - częściowo państwowe PZU. Reszta w ogóle nie chce mieć takiej oferty, a i samo PZU przyznaje, że to biznes bardzo ryzykowny. Ustawa przewiduje wypłatę tych świadczeń bez praktycznie drogi odwoławczej. Komisje mogą decydować o przyznaniu roszczenia i to roszczenie musi być zaspokojone - podkreśla rzecznik ubezpieczyciela Michał Witkowski.

A ponieważ nikt nie zna ryzyka ani skali przyszłych roszczeń, a na rynku nie ma konkurencji - stawki są wręcz zaporowe.