Co piąty przedsiębiorca, któremu Wisła w 2010 roku zalała firmę, musi oddać część pieniędzy. Środki z budżetu państwa były przeznaczone na utrzymanie miejsc pracy. Decyzja wojewody świętokrzyskiego zaskoczyła wszystkich.
Firmy z Sandomierza dopiero odbudowują się po powodzi. Wiele z nich straty wyceniło na prawie milion złotych. Wielu przedsiębiorców nie otrzymało jeszcze pełnych odszkodowań od ubezpieczycieli, a cały dotychczasowy zysk przeznaczają na remonty i zakup nowych maszyn i urządzeń.
Pan Zbigniew straty swojej firmy oszacował na milion osiemdziesiąt dwa tysiące złotych. Ubezpieczyciel wypłacił mu 338 tysięcy złotych. Od rządu dostał 50 tysięcy bezzwrotnej pożyczki i 223 tysiące złotych, jako refundację rocznego wynagrodzenia dla 11 pracowników, którzy nie mieli zajęcia, ale też nie zostali zwolnieni. Z tych pieniędzy opłacone zostały składki na ZUS i podatki.
Wojewoda świętokrzyski uznał na podstawie przepisów Komisji Europejskiej, że jeszcze raz trzeba oszacować straty. Wynajęto nawet specjalną firmę, która półtora roku po powodzi ponownie liczy szkody. Pod lupą biegłych znalazły się 74 przedsiębiorstwa. W sumie otrzymały one 11 milionów 695 tysięcy złotych publicznej pomocy. Przyszła do mnie pani, która zrobiła jedno zdjęcie wyremontowanego budynku. Zaniżyła metraż i wartość sprzętu - opisuje pan Zbigniew. Muszę oddać 96 tysięcy złotych. Nie mam tych pieniędzy! Firma ma cały czas straty, nie ma dochodu - żali się przedsiębiorca z Sandomierza. Według niego, działania wojewody są niezgodne z ustawą o usuwaniu skutków powodzi z 2010 roku.
Podobnego zdania jest także 14 innych przedsiębiorców, którzy muszą oddać pieniądze. Biegli sporządzili do tej pory 66 sprawozdań. W sumie 15 firm musi zwrócić 866 tysięcy złotych. Każda od 6 do 100 tysięcy złotych. Działamy zgodnie z przepisami - odpiera zarzuty Jacek Sułek ze Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego. Według niego, przepisy Komisji Europejskiej mówią, że w wycenie strat nie bierze się pod uwagę zamortyzowanych maszyn i urządzeń. Przedsiębiorcy zostaną wezwali do oddania pieniędzy, w przeciwnym razie sprawą zajmie się komornik - ostrzega.
W tej sprawie jest wiele kontrowersji. Okazuje się, że wojewoda świętokrzyski jest jedyną osobą w Polsce, która wszczęła podobne kontrole i domaga się zwrotów, choć powódź dotknęła także kilka innych województw. Tam straty również były duże. Aby ponownie oszacować szkody, urzędnicy z Kielc musieli zatrudnić prywatną firmę. Za usługi zapłacili aż 287 tysięcy złotych.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wśród przedsiębiorców - mających zwrócić pieniądze - są ci, którzy w pozwie zbiorowym domagają się odszkodowania od skarbu państwa. Właściciele firm z Sandomierza uważają, że przez niedopełnienie obowiązków przez urzędników, doszło do przerwania wałów i wylania Wisły. Przed sądem w Krakowie trwa proces, w którym poszkodowani walczą o 9 milionów złotych odszkodowania za straty, których mogłoby nie być, gdyby urzędnicy inwestowali w naprawę wałów i wycinkę drzew w międzywalu. To zemsta za to, że ośmieliliśmy się podać ich do sądu - podsumowują sandomierscy przedsiębiorcy. Skandal, jeśli tak ma wyglądać rządowa pomoc to lepiej by jej nie było - dodają oburzeni.