Prezes GetBacku Konrad K. tuż przed wybuchem afery sam odwiedził służby specjalne - był z wizytą w CBA - podaje wtorkowy "Dziennik Gazeta Prawna".
Według źródeł DGP nie chodziło o podjęcie współpracy - K. szukał bezpieczeństwa, bo grunt palił mu się pod nogami.
Dziennik przypomniał, że były prezes od prawie półtora roku przebywa w areszcie. Mógł się wymknąć organom ścigania, bo kilka tygodni po wybuchu afery wyleciał do Izraela. Wrócił w połowie czerwca 2018 roku i został zatrzymany jeszcze na lotnisku w Warszawie. Tego samego dnia agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego przyszli po jego bliskiego współpracownika Piotra B. - przypomina wydarzenia gazeta.
Z ustaleń DGP wynika, że zanim inwestorzy dowiedzieli się, że spółka nie ma z czego spłacać obligacji, Konrad K. szukał wsparcia w różnych miejscach. Również w CBA - podał dziennik.
Pojawił się w Biurze niedługo przed wybuchem afery. Przyprowadził go Piotr B. Trudno mówić o współpracy, bo K. nie przekazał żadnych informacji. Głównie narzekał na problemy płynnościowe spółki, na głównego akcjonariusza, czyli kontrolujący GetBack fundusz Abris, który nie chciał zasilić kapitałowo spółki i wyrażał nadzieję na pozyskanie finansowania - cytuje swojego informatora DGP.
Gazeta przypomina, że K. jako podejrzany składa wyjaśnienia, które nie musza być prawdą, ponieważ nie ponosi za nie odpowiedzialności karnej.
Nasze źródła wskazują, że Konrad K. obszernie dzieli się swoją wiedzą z prokuratorami. Informacje pochodzące od niego przyczyniły się do postawienia zarzutów różnym osobom. Jest dla śledczych wiarygodnym świadkiem, a w mediach już kilka miesięcy temu pojawiły się informacje, że stara się o status tzw. małego świadka koronnego - relacjonuje dziennik.
Do tej pory nie pojawiły się większe zastrzeżenia co do jego wiarygodności - twierdzi informator DGP cytowany we wtorkowym wydaniu dziennika.