"Gdy autobus spadał, ochraniałam córkę swoim ciałem. To było dla mnie najważniejsze. Bałam się. Podejrzewam, że inni też" - tak dramatyczne chwile opisywała w rozmowie z dziennikarzami uczestniczka tragicznego wypadku w Warszawie, gdzie autobus miejski linii 186 spadł z wiaduktu. Brat innego uczestnika wypadku relacjonował natomiast: "(Brat) mówił, że kierowca był spóźniony i podobno zasłabł. (…) Z tego, co mówił, to (kierowca) jechał około 80 km/h".
Przypomnijmy, do tragicznego wypadku doszło na moście Grota-Roweckiego: autobus miejski linii 186 przebił barierki na wiadukcie i przełamał się na pół, a jego przednia część - wraz z pasażerami - spadła z wysokości około pięciu metrów.
Zginęła pasażerka autobusu.
Ranne zostały w sumie 22 osoby: 17 z nich trafiło do szpitali w Warszawie i Grodzisku Mazowieckim.
Według wstępnie przyjętej przez policję hipotezy, najbardziej prawdopodobną przyczyną wypadku wydaje się zasłabnięcie kierowcy.
To dwudziestokilkuletni mężczyzna. Wiadomo, że był trzeźwy.
Pani Elwira i jej córeczka Natalia siedziały w przedniej części autobusu linii 186: tej, która po przełamaniu pojazdu spadła z wiaduktu.
"Nie opowiem dokładnie, jak wyglądał moment wypadku, bo jestem w szoku" - powiedziała pani Elwira dziennikarzom.
Pytana o pierwszą reakcję przyznała, że próbowała chronić córkę swoim ciałem.
"Gdy autobus spadał, ochraniałam córkę swoim ciałem. To było dla mnie najważniejsze. Bałam się. Podejrzewam, że inni też" - opowiadała.
Na pytanie, w jaki sposób wydostała się z autobusu, odparła, że wyciągnął ją albo jeden z poszkodowanych, albo ktoś ze świadków zdarzenia.
Ani pani Elwira, ani jej córeczka nie doznały w wypadku poważniejszych obrażeń.
Reporter TVN24 rozmawiał natomiast z bratem jednego z uczestników wypadku.
"Brat czuje się w miarę dobrze, dwa miejsca do szycia (...). Siedział z przodu z dziewczyną. Fakt, że się złapał barierki, bo tak, to by wyleciał" - relacjonował pan Arek.
Jak dodał, jego brat "jest w strasznym szoku, jeszcze go adrenalina trzyma, bo dopiero zaczyna go powoli wszystko boleć".
Na pytanie, czy brat opowiadał mu o tym, jak doszło do wypadku, pan Arek odpowiedział: "Mówił, że kierowca był spóźniony i podobno zasłabł. Ze stresu? Nie wiem. I się wpasował w te barierki. Z tego, co mówił, to (kierowca) jechał około 80 km/h. I w sumie widać: musiał (z taką prędkością) jechać, żeby barierkę strącić".
Reporter RMF FM Paweł Balinowski rozmawiał natomiast z mężczyzną, który pojawił się na miejscu wydarzeń tuż po wypadku.
"Mieszkam tutaj nieopodal, usłyszałem huk. Jestem strażakiem i z czystego odruchu przybiegłem zobaczyć, co się stało. Służby były już w dużej liczbie na miejscu" - relacjonował.
"To jest autobus przegubowy, przednia część spadła, rozerwany... no strasznie to wygląda" - podsumował rozmówca RMF FM.