Pięciu przebranych mężczyzn sfingowało atak specjalnej brygady antyterrorystycznej w Krakowie. Wpadli, bo okradziony zgłosił sprawę policji. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że - jak nieoficjalnie ustalił reporter RMF FM - ofiara napadu to... narkotykowy diler, a zaatakowany został w trakcie transakcji.
Z zeznań dilera wynikało, że umówił się ze znajomym w Nowej Hucie. Kiedy już się spotkali, w obawie przed namierzeniem ich przez policję, mężczyźni pojechali do pobliskiej miejscowości Dziekanowice. Tam skręcili w polną drogę, wysiedli z samochodów i zaczęli rozmawiać.
Po chwili podjechał do nich nieoznakowany samochód z włączonymi niebieskimi "kogutami" na dachach. Wskoczyło z niego pięciu mężczyzn w przebraniach antyterrorystów. Na głowach mieli kominiarki, a w rękach coś co przypominało broń. Jeden z mężczyzn został powalony na ziemię, związany i przeszukany. "Antyterroryści" skonfiskowali mu samochód, pieniądze i telefon. Mężczyzna po godzinie zdołał się oswobodzić i wtedy zaczął podejrzewać, że stał się ofiarą napadu.
1 maja policji udało się zatrzymać cztery osoby, które usłyszały już zarzuty rozboju. Odnaleziono też skradziony samochód, który złodzieje zaczęli demontować w jednym z krakowskich garaży. Podczas przeszukania natrafiono na atrapę pistoletu, kominiarkę oraz tablice rejestracyjne, które przestępcy zamontowali do swojego "radiowozu".
Zdaniem śledczych wiele wskazuje na to, że napad nie był przypadkowy.