"Samolot nie wystartował ani nie oderwał się od pasa startowego. Kapitan podjął decyzję o bezpiecznym przerwaniu rozbiegu" - to fragment krótkiego oświadczenia LOT-u, który jest właścicielem rządowego embraera. To tą maszyną delegacja Sejmu miała lecieć do Pragi. Samolot miał problemy ze startem i nie wzbił się w powietrze. Pilot zdołał go wyhamować. "Było o krok od katastrofy" - opowiadał wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich.
Za obsługę techniczną, wszelkie naprawy i sprawdzenia samolotów LOT-u, a embraer był czarterowany od tego przewoźnika, odpowiada zewnętrzna spółka wyodrębniona ze struktur LOT-u.
Przed samym rejsem maszynę dopuszczają do startu jeszcze mechanicy LOT-u. Procedura Head - mówiąca o przewożeniu 4 najważniejszych osób w państwie - a na pokładzie był przecież marszałek Sejmu - obejmuje również dodatkowy oblot tuż przed startem z pasażerami. Czy było tak w tym przypadku? - nie sposób dowiedzieć się od LOT-u, bo poza lakonicznym komunikatem rzeczniczka przewoźnika odmawia odpowiedzi na wszystkie pytania.
Jak poinformowały PLL LOT, samolot rządowy rozpoczął rozbieg na pasie startowym - nie wystartował ani nie oderwał się od pasa startowego.
"Z uwagi na komunikat jednego z systemów, jaki pojawił się w kokpicie, zgodnie ze standardową procedurą obowiązującą w takich sytuacjach kapitan podjął decyzję o bezpiecznym przerwaniu rozbiegu i odkołowaniu na stanowisko postojowe w celu dokonania przeglądu systemu" - poinformował przewoźnik w wydanym oświadczeniu.
"Decyzję o bezpiecznym przerwaniu startu kapitan może podjąć tylko do osiągnięcia tak zwanej prędkości V1, czyli w momencie, w którym samolot cały czas jest na ziemi i ma wystarczającą długość pasa startowego, by bezpiecznie wyhamować maszynę. Jest to procedura, która obowiązuje w każdym tego typu przypadku" - poinformował LOT.
Najbardziej dramatyczne jednak jest to, że do usterki doszło w newralgicznym i najbardziej niebezpiecznym momencie - w trakcie samego startu maszyny - gdy rozpędzony samolot niemal już oderwał się od ziemi.
Rozpędził się, próbował wystartować i nawet podniósł dziób już i było hamowanie ostre. Powiem panu, że nie mieliśmy tęgich min - tak opisywała nam to wicemarszałek Elżbieta Radziszewska.
Pilot zdołał opanować maszynę i wyhamować, mimo że przy starcie samolot jest rozpędzony do 300-400 km/h. Stąd dramatyczne relacje uczestników i radość - jak mówiła marszałek Radziszewska, że dziś już nigdzie nie lecą, bo nie ma maszyny zastępczej.
Było o krok od katastrofy - opowiadał reporterowi RMF FM wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich. Według niego, samolot bardzo się rozpędził, można było wręcz poczuć, że za chwilę zacznie się wznosić.
Dokładnie w tym momencie zrobiło się groźnie. Poczuliśmy, że dzieje się coś niedobrego, jakiś przerażający taniec tego samolotu. Czuło się próbę wytracenia prędkości. Czuliśmy walkę pilota z samolotem - jak dalej opisuje wicemarszałek, wszyscy na pokładzie wręcz głośno odetchnęli z ulgą, kiedy pilot wygrał tę trudną walkę z maszyną.
Delegacja miała lecieć do Pragi na spotkanie z prezydium czeskiego parlamentu. Rzeczniczka marszałka Sejmu Małgorzata Ławrowska poinformowała, że na pokładzie było 18 osób, m.in. marszałek Sejmu Radosław Sikorski, wicemarszałkowie: Elżbieta Radziszewska, Jerzy Wenderlich i Eugeniusz Grzeszczak, posłowie: przewodnicząca Polsko-Czeskiej Grupy Parlamentarnej Monika Wielichowska i Jan Rzymełka z Komisji Spraw Zagranicznych oraz przedstawiciele Kancelarii Sejmu, dwóch tłumaczy, fotograf i ochrona BOR.
Po katastrofie smoleńskiej w 2010 roku i rozformowaniu pułku specjalnego, który przewoził VIP-y, w gestii wojska pozostaje transport osób na najwyższych stanowiskach w państwie śmigłowcami. Należą one do 1. Bazy Lotnictwa Transportowego, utworzonej w miejsce 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Transport na większe odległości odbywa się dwoma samolotami czarterowanymi od PLL LOT. Tam, gdzie niemożliwe jest użycie transportu cywilnego - np. w rejonie działań wojennych, wojsko przewozi oficjalne delegacje swoimi samolotami transportowymi.
(j.)