Kasy chorych w tarapatach, Sejm podnosi składki na ubezpieczenie... Jednak przykłady płynące z kraju potwierdzają zgodnie, że problemy kas chorych tkwią nie w wysokości kwot przeznaczanych kasom, a w doborze ludzi zarządzających pieniędzmi. Na Podkarpaciu zarządowi kasy zarzucono niegospodarność i przekroczenie uprawnień, z kolei na Pomorzu szefem kasy został nie fachowiec, a prominentny działacz SLD.

Działacz SLD z Pomorza, były wojewoda Henryk Wojciechowski, został szefem tamtejszej kasy chorych. To inżynier z wykształcenia, który przed swoją karierą polityczną miał do czynienia ze służbą zdrowia, kierował firmą, skupującą długi szpitali. Teraz nowego szefa Pomorskiej Regionalnej Kasy Chorych czeka ciężkie zadanie - deficyt w kasie sięgnął już 86 mln złotych.

Dyrektorom szpitali i przychodni, umęczonym ciągłymi utarczkami z kasą chorych, jest właściwie wszystko jedno, kto został nowym szefem kasy i czy jest on z namaszczenia politycznego, czy też nie. Sytuacja jest bowiem tak zła, że środowisko medyczne nawet z pewną nadzieją czeka na zmiany.

My mamy konkretną sprawę do załatwienia. Jeżeli trafia do nas do nas pacjent ja się go nie pytam z jakiej jest partii – mówi dyrektor gdańskiego pogotowia Ewa Dygasiewicz.

Ale mieszkańcy Pomorza są już znacznie ostrzejsi w ocenia nowego szefa kasy chorych. Mówią wprost: trzeba fachowca, bo polityk nie da sobie rady.

Krach finansów Pomorskiej Kasy Chorych to skandal, ale takich skandali w Polsce jest znacznie więcej. Kolejny przykład z Podkarpacia.

Sześciu byłym członkom zarządu Podkarpackiej Regionalnej Kasy Chorych, w tym dyrektorowi, prokuratura zarzuciła niegospodarność i przekroczenie uprawnień. W sumie kasa straciła około miliona złotych.

Według prokuratury, wydając publiczne pieniądze na prawo i lewo, jednocześnie w dziwny sposób oszczędzano na pacjentach. Zamiast kontraktować usługi medyczne, pieniądze pochodzące z publicznej daniny lokowano na kontach bankowych.

Bywało, i to niejednokrotnie, że w tym samym czasie szpitale i przechodnie często w tych samych bankach były zmuszone zaciągać kredyty na znacznie wyższe oprocentowanie niż wynosiły oszczędności kasy chorych - tłumaczy prokurator Stanisław Rokita.

Ale to nie wszystko, na długiej liście zarzutów znajdują się także wysokie odprawy, które członkowie zarządu po zakończonej kadencji przyznali sobie za wzorową pracę. Osobny temat to umowy zlecenia zawierane przez dyrektora kasy z niektórymi pracownikami, np. na obsługę kserokopiarki czy pomoc w wyborze firanek.

Jak wiadomo Kasy Chorych już niedługo zostaną zastąpione przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Wydawaniem pieniędzy zebranych z naszych składek na ubezpieczenie zdrowotne zajmie się minister zdrowia. Po ostatniej decyzji Sejmu składka będzie wyższa i będzie wynosić 8 procent tego, co zarabiamy.

Pytanie tylko, czy ponowne scentralizowanie kontroli nad pieniędzmi na zdrowie pozwoli uniknąć takich sytuacji jak ta w Rzeszowie.

Foto: Archiwum RMF

12:55