Polska ma coraz więcej walut w rezerwie. Z nowego komunikatu NBP wynika, że pod koniec zeszłego roku zapasy twardej waluty szybko rosły i osiągnęły rekordowy poziom ponad 154 mld dolarów. To więcej niż mają w zapasie Hiszpania, czy Holandia, ale mniej niż zgromadzili Czesi czy Izrael.
Takie walutowe zapasy są bronią na czarną godzinę. Jeśli złoty by się załamał NBP może bronić kursu sprzedając duże ilości walut i dźwigając w ten sposób wartość narodowego pieniądza.
Jednak wzrost rezerw tym razem jest wynikiem odwrotnego ruchu. NBP uznał, że złoty jest za mocny i osłabiał go kupując, a nie sprzedając waluty. Oficjalnie chodzi o dobro eksporterów, którzy korzystają na tanim złotym, ale mówi się o rynkowym zabiegu, który miał doprowadzić właśnie do zwiększenia rezerw kosztem kursu złotego, tak by na koniec roku NBP mógł wykazać większy zysk i przekazać go do budżetu w przyszłym roku. Tak czy inaczej wartość rezerw w zaledwie jeden miesiąc zwiększyła się w sumie aż o 10 mld dolarów przekraczając 154 miliardy dolarów, a to więcej niż całoroczne dochody budżetu państwa.
Narodowy Bank Polski, tak jak inne banki centralne świata, najwięcej rezerw trzyma w dolarach: połowę. Na drugim miejscu są euro, a potem funty. Dobrą inwestycją okazały się zakupy złota sprzed ponad roku, wzrost cen sprawił, że są warte 14 mld dolarów, czyli stanowią niemal dziesiątą część rezerw.
Polskie rezerwy walutowe są spore, większe niż Kanady, Hiszpanii, Holandii czy Norwegii. Nie możemy się jednak równać z dużymi gospodarkami Azji, bo Japonia ma rezerwy 10 razy większe od polskich, a Chiny 20 razy. Trzy razy większe rezerwy od polskich ma Korea Południowa i Arabia Saudyjska, Rosja zgromadziła ich zaś cztery razy więcej.