W odpowiedzi na serię palestyńskich zamachów izraelska armia wprowadziła godzinę policyjną w Ramallah. Znajduje się tam siedziba przewodniczącego Autonomii Palestyńskiej, Jasera Arafata, rządu Mahmuda Abbasa oraz Palestyńskiej Rady Legislacyjnej, czyli namiastki parlamentu.
Godzina policyjna jest odwetem za dwa poranne zamachy w Jerozolimie. W pierwszym Palestyńczyk przebrany za ortodoksyjnego Żyda zdetonował ładunek wybuchowy zabijając 7 osób.
Kilkanaście minut później wysadził się w powietrze kolejny palestyński terrorysta, którego chciała skontrolować izraelska policja. W tym incydencie poza Palestyńczykiem nie było innych ofiar w ludziach.
Ataki były próbą storpedowania palestyńsko-izraelskich rozmów pokojowych. Wczoraj wieczorem po raz pierwszy od prawie trzech lat spotkali się przywódcy obu stron konfliktu: premier Izraela Ariel Szaron i Autonomii Palestyńskiej Abu Mazen.
Szaron miał potem lecieć do USA, by przedstawić plon rozmów prezydentowi Bushowi, ale po zamachach postanowił osobiście nadzorować operację bezpieczeństwa.
Całą tę sytuację tak skomentował rzecznik izraelskiego ministerstwa spraw zagranicznych, Gideon Meir: Palestyńczycy muszą zadecydować, którą ścieżką chcą podążać: drogą terroru i samozniszczenia, na którą pcha ich Arafat, czy też drogą pokoju i kompromisów.
Ale w rzeczywistości wina za brak nadziei na wyjście z kręgu przemocy tkwi po obu stronach. Palestyńczycy uznają konieczność rozbicia organizacji terrorystycznych, ale domagają się też, by Izraelczycy skończyli z polityką zbiorowej odpowiedzialności za zamachy.
Foto Archiuwm RMF
13:20