Najpóźniej za tydzień będzie wiadomo, czy i gdzie pracownicy pogotowia ratunkowego podejrzanie często sięgali po leki zwiotczające, narkotyczne i psychotropowe, które zamiast ratować życie mogą także zabijać. Decyzję o kontroli w wojewódzkich stacjach pogotowia podjął minister zdrowia w związku z podejrzeniami, że za pomocą tych lekarstw pracownicy pogotowia w Łodzi mogli uśmiercać pacjentów.
"Wojna pogrzebowa" trwa w Łodzi od lat. Proceder polega na współpracy pracowników pogotowia z zakładami pogrzebowymi. Dyspozytorzy, sanitariusze i lekarze informują zaprzyjaźnionych przedsiębiorców pogrzebowych o śmierci pacjenta i dostają za to pieniądze, do 2000 złotych. Oprócz resortu zdrowia sprawą zajęła się już prokuratura. Tymczasem niektórzy lekarze pogotowia nie kryją oburzenia.
Dyrektor Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku, Dorota Dygaszewicz, zapowiedziała złożenie doniesienia o popełnieniu przestępstwa przez łódzkich dziennikarzy. Jej zdaniem, dziennikarze zniesławili całe środowisko lekarskie
pogotowia. „Na tak poważne zarzuty o zabijaniu ludzi trzeba mieć konkretne dowody. Bez wskazania konkretnej osoby, która dopuściła się takiego czynu nie można oskarżać całego środowiska.” - mówi Dygaszewicz. Posłuchaj relacji reporterki RMF, Darii Grunt:
Także prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, dr Konstanty Radziwiłł, uważa, że zarzut dotyczący zabijania pacjentów musi zostać udowodniony. „Dopóki sąd nie skaże za to prawomocnym wyrokiem nie jestem w stanie uwierzyć, że lekarze mogli dopuszczać się takiego procederu.” - mówił w rozmowie z RMF Konstanty Radziwiłł. Według niego, Naczelna Izba Lekarska nie miała żadnych sygnałów o handlu zwłokami.
Foto: Archiwum RMF
08:40