Z gliwickiego lotniska wystartował dziś stratosferyczny balon. W przestworza wysłali go miłośnicy krótkofalówkarstwa. Liczyli, że poleci na wysokość ponad 37 kilometrów, ostatecznie wzniósł się o 4 kilometry niżej. Sygnał z przymocowanego do niego nadajnika dotarł aż do Kanady.
Niewielki balon napełniono kilka minut w lotniskowym hangarze. W chwilę później przymocowano do niego kapsułę z nadajnikiem oraz specjalną folię, która będzie pełnić rolę spadochronu. Wszystko kosztowało około tysiąca złotych.
Cele mamy dwa: chcemy sprawdzić zasięg nadajnika, który przymocowany będzie do balonu, a przy okazji pobić rekord Polski we wznoszeniu się w przestrzeń - mówi naszemu reporterowi Marcinowi Buczkowi Tomasz Brol, jeden z organizatorów akcji. Kiedy balon osiągnie swój pułap, zostanie rozerwany, a nadajnik zacznie spadać na ziemię. Ale zanim to się stanie, jego sygnały mogą odbierać krótkofalowcy na całym świecie - tłumaczy Brol.
Lot balonu ma trwać około pięciu godzin. Jego konstruktorzy zakładają, że nie przekroczy granic Polski. Z ich obliczeń wynika, że wyniesiony w niebo nadajnik spadnie w okolicach Babiej Góry.