"Liczymy, że w wyniku reform około 300 tysięcy najlepiej sytuowanych rodzin straci ulgę na dzieci, dla budżetu to zysk około 400 milionów złotych. Nie chodzi o to, żeby oszczędzić, ale by skonstruować system, tak aby funkcjonował jako kluczowy element polityki prorodzinnej" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM Jacek Rostowski.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Konrad Piasecki: Panie ministrze, był pomysł, żeby do tego ministra dołożyć też wicepremiera?
Jacek Rostowski: Nic mi o tym nie wiadomo.
To był wyłącznie pomysł medialny?
Wyłącznie. Wiele było medialnych pomysłów, także taki, że premier podczas expose wygłosi chęć przystąpienia Polski do systemu walutowego ERM II, czyli do przedsionka strefy euro. A taki pomysł ani przez chwilę w dyskusjach nad expose się nie pojawił.
Bo jeśli chodzi o tego wicepremiera, to są tacy, którzy żałują. Mówią, że gdyby tak było, to rząd w pełni udowodniłby swój zapał reformatorski.
No to miło, że ktoś uważa, że zasługuję na coś takiego.
Ale i tak zapał jest wielki.
Tak, to znaczy powiedziałbym inaczej: zawsze mówiliśmy, że ta kadencja będzie kadencją zmian strukturalnych, które są potrzebne. I zawsze twierdziliśmy, że takie zmiany są potrzebne, aby wzmocnić polską gospodarkę, polski potencjał rozwojowy po 2015 i 2020 roku. I to jest to, co premier przedstawił. Ale chcę zaznaczyć dwie rzeczy: po pierwsze nie będzie żadnej terapii szokowej, bo to jest sprzeczne z naszą filozofią. A po drugie myślę, że żaden z ministrów, premier czy ja, nie jesteśmy osobami, które zachłystywałyby się swoim reformatorstwem. Wprowadzenie tych potrzebnych zmian to jest po prostu ciężka praca i najważniejszą częścią tej pracy jest to, aby te reformy były dobrze wytłumaczone i kompetentnie wprowadzone.
Czyli od hasła "Pakiet, Tusk albo śmierć" jesteście dalecy?
Na pewno jesteśmy zdecydowani przeprowadzić te reformy czy te zmiany strukturalne. Ale nie widzimy ani potrzeby, ani konieczności, aby wprowadzać je w takim duchu konfliktu, jak to miało miejsce w przeszłości. Mamy większość sejmową, rozkład sił w parlamencie jest bardzo pozytywny, jeśli chodzi o wprowadzenie większości tych reform. Będziemy po prostu spokojnie nad nimi pracowali, tak, aby one były wprowadzane stopniowo w kolejnych latach tej kadencji.
A jest jakaś taka zmiana czy jakaś taka zapowiedź, do której aż tak bardzo mocno nie jesteście przekonani, która jest raczej wariantem niż pewnikiem?
Nie, ja myślę, że to jest zestaw zmian, na które jesteśmy zdecydowani. Zresztą są także inne zmiany, które były wprowadzane, np. wetowane w ubiegłej kadencji. I je także wprowadzimy.
Czyli nawet lobby prokobiece, mówiące, że siedem lat przedłużenia czy opóźnienia wieku emerytalnego dla kobiet to dramat Polek, nie przekonają was do tego, żeby tu zmienić zdanie.
To jest dla mnie zaskakująca myśl, że to jest dramat. Tego nie rozumiem. 67-letnie kobiety już dzisiaj mają przeciętną oczekiwaną długość życia do 84. roku. Podobną średnią mają zresztą kobiety 60-letnie. Ja myślę, że to jest oczywiście wielki dar boski i medycyny, że ludzie dłużej żyją, ale jeżeli żyjemy dłużej, to musimy też dłużej pracować. Nie tylko po to, aby samemu sobie zapewnić sobie wyższą emeryturę. Premier pokazał jasno na przykładzie, że kobieta pracująca do 67. roku życia - a proszę pamiętać, że to nastąpi dopiero w 2040 roku - będzie miała emeryturę o 85 proc. wyższą niż miałaby, odchodząc w 60. roku. Ale musimy pracować także dlatego, że nasze składki idą bezpośrednio na emerytury obecnych emerytów. I musi być dość pracujących ludzi, aby te emerytury też były godne.
Tyle że musimy pracować, a bezrobocie wśród ludzi po 50. jest całkiem spore. Już nie mówię o tym, że wiele osób podnosi też argument, że ci dłużej pracujący będą blokowali miejsca pracy dla tych młodszych.
Ja myślę, że to jest zupełnie nieuzasadniony argument. Widzimy, że w krajach, w których ludzie najdłużej pracują - czyli Niemcy, kraje skandynawskie - to są kraje, w których jest najniższe bezrobocie wśród ludzi młodych.
Jeśli chodzi o ulgi na dzieci, czy będzie tak, że to małżeństwo, które choćby o złotówkę przekroczy próg podatkowy 85 tys. złotych - właściwie to nie będzie próg podatkowy, ale to jest tożsame z progiem podatkowym - nie dostanie ulgi na dzieci? Na pierwsze dziecko?
Póki mają tylko jedno dziecko. Jak potem będą mieli drugie dziecko, to dostaną ulgę i na pierwsze, i na drugie.
Ale jeśli będzie ten próg na wysokości 84 tys. 999 złotych - to dostaną pełną wysokość ulgi, a jeśli będzie 85 tys. i złotówka, to nie będzie żadnej ulgi?
Tak to funkcjonuje i trudno sobie wyobrazić inny sposób na to, żeby ten mechanizm zachęcający ludzi do tego, żeby mieli drugie dziecko - no bo przecież ulga prorodzinna ma być zasadniczym elementem polityki prorodzinnej, demograficznej - trudno sobie wyobrazić, jak ten mechanizm mógłby inaczej funkcjonować.
Szacujecie już, ile rodzin w związku z tym straciłoby dziś prawo do tej ulgi?
Liczymy, że to może być ponad 300 tysięcy rodzin, oczywiście tych najlepiej usytuowanych.
Czyli to jest zysk rzędu 400 mln złotych?
Tak, i tu naprawdę nie chodzi o te pieniądze. Ja wiem, że często mówi się o zysku dla budżetu, ale proszę pamiętać, że po drugiej stronie podwyższamy ulgę na trzecie dziecko i następne dzieci o 50 proc. Więc tutaj nie chodzi o to, żeby oszczędzić, ale o to, żeby skonstruować ten system tak, aby naprawdę funkcjonował jako bodziec, jako kluczowy element tej polityki prorodzinnej, co do której wszyscy się zgadzają, że jest potrzebna. No i drugi element - powiedział to premier bardzo jasno - chcemy też, aby w sytuacji, w której czasem może być trudno, musimy się zwrócić do lepiej zarabiających, aby więcej włożyli do tej naszej wspólnej narodowej skarbonki.
Ale będziecie apelować do nich, żeby jeszcze w jakiś inny sposób włożyli, czy tylko przy pomocy ulgi na dzieci i np. cięć w kosztach uzysku?
Ograniczenie możliwości odliczenia kosztów uzysku na poziomie 85 tys. złotych dochodu od osoby to też jest taki przykład. I także to, że podwyższymy składkę rentową po stronie przedsiębiorców, a nie po stronie pracowników.
A ile ma przynieść budżetowi słynny podatek kopalniany?
Gdzieś tak w okolicach 2 mld złotych w skali rocznej.
To jest miedź, srebro, w przyszłości gaz łupkowy. A węgiel, a węgiel brunatny, a gaz?
Teraz mówię o miedzi i srebrze. Proszę pamiętać, że Polska ma największe złoża srebra - na pewno w Europie, a według niektórych szacunków nawet na świecie. I nie jest pobierana z tych złóż adekwatna danina dla naszej wspólnej kasy.
A rozszerzenie tego na inne kruszce?
Nad tym będziemy pracowali, szczególnie rozszerzenie na inne złoża. Każda z tych dziedzin ma swoją specyfikę. Tutaj mamy dobrze opracowaną strukturę tego podatku. I chcemy z tamtymi dopiero wystąpić, jak będą podobnie dobrze opracowane.
Ale nie jest to wykluczone, a wręcz można powiedzieć, że przewidujecie w najbliższym czasie objęcie tym podatkiem innych kruszyw?
Przewidujemy w ciągu tej kadencji objęcie podatkiem innych złóż, ale specyfika każdego z tych złóż będzie musiała być wzięta pod uwagę.
Ale innych złóż, czyli wszystkich złóż jakie mamy?
Mamy różne złoża i każde z nich jest inne. Będziemy kolejno do nich podchodzić. Nie gwarantuję, że do końca kadencji będą objęte wszystkie złoża każdego rodzaju.
Ale w następnej kolejności są te podstawowe czyli węgiel kamienny, węgiel brunatny i gaz ziemny?
W następnym kroku będziemy chcieli pracować nad gazem łupkowym, węglem kamiennym itd.
A te dwa miliardy to tak naprawdę będzie obciążenie KGHM-u.
No ale w sytuacji, w której także ceny srebra i miedzi są takie, jakich nigdy nie widziałem.
Nie żebym bardzo żałował KGHM-u, ale spadek cen akcji jest jednak widoczny i bolesny dla tej firmy.
Dla firmy to jest nieuniknione. Jeśli się opodatkowuje złoża, to to się dzieje w sposób zupełnie naturalny. No ale warto pamiętać, że nawet przy tych najbardziej skrajnych obliczeniach skutków, to z tego podatku odbijemy "stratę". Mówię w cudzysłowie, bo oczywiście żadnej straty nie było - akcji KGHM-u Skarb Państwa nie ma zamiaru sprzedawać w najbliższej przyszłości. Ale tą "wirtualną stratę" odrobimy w ciągu jakichś ośmiu miesięcy. A potem będą same zyski dla Skarbu Państwa.
I jeszcze pytanie na koniec, bo partie opozycyjne podnoszą i stawiają tutaj zarzuty albo dopytują: w momencie, kiedy premier wchodził na mównicę, ile osób wiedziało o tym podatku od miedzi i srebra?
Ja nie wiem, ile osób wiedziało. Ale reakcja na rynku jest najlepszym dowodem, że w żaden sposób to nie wyciekło.
Ale czy to był bardzo ograniczony krąg osób?
To nie do mnie pytanie. Ja wiedziałem, powiem szczerze. I tyle, nie ma żadnego dowodu, że ktokolwiek z tej informacji skorzystał. Myślę, że to pokazuje, do jakiego stopnia mamy do czynienia w naszej ekipie z w pełni odpowiedzialnymi osobami, a do jakiego stopnia w jednej czy może nawet w dwóch partiach opozycyjnych mamy do czynienia z osobami, które cierpią na chorobliwą podejrzliwość.