W każdym poradniku do savoir-vivre’u znajdujmy odpowiedzi na to, jak się zachować w określonej sytuacji. Nie znam jednak takiej książki, w której padłyby wskazówki dotyczące możliwie wszystkich sytuacji, w jakich możemy się w życiu znaleźć. Jak więc przejść przez grząski grunt? Dziś o jednej z najważniejszych zasad savoir-vivre’u.

REKLAMA

W miniony piątek prowadziłem szkolenie z etykiety w biznesie. Jeden z uczestników podzielił się świetną historią, która przydarzyła mu się w Chinach. Po całym dniu pracy, chiński kontrahent zaprosił go na kolację. Pora była późna, więc i wybór restauracji stosunkowo niewielki. To nie jest najlepsze miejsce, ale dobrze zjemy - usłyszał od gospodarza. Niedługo potem panowie siedzieli już przy stoliku. Właścicielka restauracji ustawiła przed nimi małe czarki na herbatę i nalała napoju. Dobrze, że nie napiłem się od razu... - opowiadał uczestnik szkolenia. Po chwili, Chińczyk sięgnął bowiem po pałeczki i zanurzył ich końcówki w płynie. Chwilę później gospodyni podeszła do stolika, wylała płyn z czarek i nalała do nich prawdziwej herbaty. Okazało się, że płyn, który jako pierwszy znalazł się w naczyniach służył nie do picia, ale do umycia “sztućców". (O tym, co to za zwyczaj i skąd się bierze można by napisać osobny tekst. Nie jest to jednak nasz temat na dziś).

Uczestnik szkolenia zastosował zasadę “sekundy opóźnienia". W nowej sytuacji nie odwołał się do swoich utartych zwyczajów, tylko obserwował to, co robi jego gospodarz. Zasada “sekundy opóźnienia" sprawdza się doskonale za granicą, gdy znajdujemy się w innym kręgu kulturowym. Jeśli nie wiemy, jak postąpić, zamiast obierania metody prób i błędów, lepiej naśladować kogoś z towarzystwa, kogo rozpoznaliśmy jako godnego zaufania, jako tego, który “na pewno wie, jak".

“Sekunda opóźnienia" sprawdza się doskonale również na co dzień. Weźmy taki przykład: Wiemy, że nie należy rozbierać butów, kiedy przychodzi się do kogoś z wizytą. Są jednak takie domy, w których wciąż się tego wymaga. Proszę sobie wyobrazić, że przychodzimy na czyjeś urodziny, wchodzimy do mieszkania i... “Sekunda opóźnienia": najpierw rzut oka na korytarz lub przedpokój (widać nadmiar butów czy nie?), potem kątem oka spozieramy na stopy gospodarzy (są w butach czy nie?) i podejmujemy decyzję (zdjąć czy nie zdjąć?). W trakcie tej lustracji oczywiście rozmawiamy, żeby niczego po sobie nie dać poznać. Na przykład o pogodzie.

Wróćmy do Azji... Wyobraźmy sobie wizytę w azjatyckiej restauracji. Siedzimy przy stole z klientem lub na randce, kelner podaje nam danie, sięgamy po pałeczki i zaczynamy jeść. Nasz gość tymczasem, nie umiejąc posługiwać się pałeczkami, sięga po widelec. Nie sądzę, żeby miało to doprowadzić do katastrofy we wzajemnych relacjach, ale pewien dysonans, pewien rozdźwięk na pewno da się wyczuć. Odczekawszy naszą “sekundę" sięgnęlibyśmy w podobnej sytuacji po widelec.

Zawsze doradzam biznesmenom, by stosowali “sekundę opóźnienia" podczas wymiany wizytówek. Zazwyczaj bywa tak, że dwie osoby jednocześnie wymieniają się wizytówkami. Jeśli w tym samym czasie w drugiej ręce trzymają np. wizytownik - wymiana wizytówek zaczyna przypominać jakąś grę zręcznościową. W podobnej sytuacji pozwólmy sobie wręczyć wizytówkę, a następnie wręczmy własną. W tym wypadku “sekunda opóźnienia" ma wpływ na elegancję pewnych gestów i zachowań.

“Sekunda opóźnienia" zawsze doskonale sprawdza się przy stole. Jeśli nie wiemy, jak zjeść podaną potrawę - spójrzmy ukradkiem na gospodarza albo na najbardziej obytą osobę (dobrze taką szybko rozpoznać) i naśladujmy to, co robi.

Nie ma nic złego w tym, że czegoś nie wiemy. Złe jest jedynie to, że nie chcemy czegoś wiedzieć lub z pogardą odnosimy się do zasad dobrego wychowania. Pamiętajmy: to, że nie inicjujemy jakiegoś gestu czy zachowania jako pierwsi, wcale nie zdradza naszej niewiedzy. To jak w powiedzeniu, że lepiej milczeć niż rozwiać wszelkie wątpliwości... Proszę więc zawsze sobie dać “sekundę".