Jakiś czas temu byłem w kinie na filmie „Wołyń“. Kiedy wszedłem do sali, odkryłem, że w zasadzie wszystkie miejsca były zajęte. „Cóż, to ważny film“ - pomyślałem. Wspinając się po schodach na wysokość 9 rzędu, w którym miałem swoje miejsce, rozglądałem się ukradkiem na prawo i lewo. Przynajmniej dwie trzecie widzów w specjalnych lukach przy fotelach miało ogromne kubły popcornu albo Coca-Coli.
Na początku filmu sala smacznie chrupała i od czasu do czasu siorbała kolorowe napoje. Z czasem widzowie odstawiali popcorn (potem już nie jedli do końca seansu), a po napoje sięgali tylko w chwilach, gdy zasychało im w gardle. Mam wrażenie, że częściej niż z braku słów od patrzenia w ekran z otwartą buzią.
Nie jedzmy i nie pijmy na "Wołyniu“ ani na żadnym innym filmie, który porusza tematy ważne albo który przedstawia ludzkie cierpienie! Nie jedzmy i nie pijmy na dziełach wybitnych i pomnikowych. O to chciałem do Państwa zaapelować. Nie wypada. I nie mieści się w głowie. Strzał w potylicę, chrup popcornu, rozerwane ciało, chrup, żywcem podpalone dziecko, chrup. Czy to naprawdę może smakować?
Czasem mi się wydaje, że w polskim społeczeństwie, w którym co roku marnuje się ok. 9 milionów ton żywności, naszym największym zmartwieniem wciąż pozostaje problem "jak nie umrzeć z głodu“... Ta choroba toczy m. in. branżę eventową, w której pracuję, gdzie jednym z największych zmartwień każdego organizatora jest to, czy aby goście nie zgłodnieją w czasie godzinnej części oficjalnej. Wydaje się, że na co dzień podobne myśli napadają nas np. w kinie. Jak nie umrzeć w czasie dwugodzinnego seansu?
Uspokajajmy wszystkich, którzy mają wątpliwości. Nie umrą. Ba, jeśli tylko przed wyjściem do kina coś przekąszą, w ciągu stu dwudziestu minut nawet nie pomyślą o jedzeniu.
Jedzenie powinno dobrze smakować. Życie jednak też. I o ile da się przeżyć jeden niedobry posiłek, o tyle nie ma sensu przeżywać życia bez smaku. A właśnie o smak nam tutaj chodzi.