Karmienie piersią w miejscach publicznych to temat, który wciąż wywołuje skrajne emocje. Muszę się przyznać, że długo odkładałem decyzję o napisaniu tego tekstu. W końcu jednak zebrałem się na odwagę, by skreślić parę zdań. A ponieważ przynależę do męskiego gatunku, to już na początku proszę o wyrozumiałość, szczególnie wszystkie panie.
Zacznijmy od pewnej historii, która wydarzyła się na początku tego roku podczas śniadania w hotelowej restauracji. Razem z dwiema koleżankami usiedliśmy przy stole. W pewnym momencie zauważyliśmy młodą mamę, która rozpięła koszulę i zaczęła karmić dziecko. Kobieta siedziała na jednym z końców pomieszczenia, ale w takim miejscu, że była na widoku wszystkich gości. Milczałem, zastanawiając się, jak zareagują moje koleżanki... W końcu kobiety! Wzburzyły się.
Dlaczego? Po pierwsze, pani była gościem hotelu, a od pokoju dzieliła ją minuta drogi. Nie skorzystała jednak z tej możliwości. Po wtóre, sprawiała wrażenie, jakby celowo usiadła w miejscu, z którego wszyscy mogli ją oglądać. Wystarczyło bowiem, żeby zajęła miejsce po drugiej stronie stołu. Siedziała przy nim ze swoimi rodzicami, więc nie byłoby z tym żadnego kłopotu. Sam zadałem wtedy moim koleżankom pytanie: Co sprawia, że dla kobiety przed urodzeniem dziecka piersi należą do sfery intymnej, a po urodzeniu - przez niektóre panie zostają tego kontekstu prawie zupełnie pozbawione? Dlaczego przed rozwiązaniem biust zakrywa się bielizną, strojem kąpielowym i ubraniem, a po - z łatwością odsłania?
Rozumiem oczywiście, że z niemowlakiem się nie dyskutuje. Płacze, bo chce jeść, więc trzeba go nakarmić... W mediach co raz częściej promuje się karmienie piersią w miejscach publicznych. Ostatnio głośno było o akcji studentów z University of Northern Texas. Amerykanie przedstawili plakaty matek karmiących swoje dzieci w obskurnych toaletach. Obrazy podpisano słowami: “Stolik dla dwóch osób", “Smacznego", “Jadalnia". Trudno o bardziej przekonywujące argumenty.
Wydaje mi się, że rozwiązanie jak zwykle leży po środku. Nie należę do świętoszkowatej grupy etykietalnych konserwatystów, którzy protestują przeciwko wszelkiej nagości i odsłanianiu nawet fragmentu czegokolwiek. Nie należę też do grupy aktywistów, którzy moim zdaniem chcą zrobić z matki żywą butelkę z mlekiem, odmawiając jej prawa do poczucia dyskomfortu, który wynika z odsłaniania miejsc intymnych. W zawołaniach “Karmiące cyce na ulice" widzę raczej więcej agresji i wulgarności niż prawdziwej troski.
W jednym z podręczników do savoir-vivre’u, autorstwa dwóch kobiet (tak!), znalazłem radę dla wszystkich, którzy odwiedzają młode mamy: “Kiedy nadejdzie pora karmienia, należy taktownie wyjść z pokoju, zanim poprosi o to młoda mama" (I. Mendizábal, C. Berthelot, “Dobre maniery"). Wynika więc z tego, że karmienie piersią należy jednak traktować jako czynność intymną. Dla tych, którzy znajdą się w towarzystwie karmiącej mamy to wskazówka, by wyjść, a przynajmniej nie przyglądać się jej ze wzmożoną uwagą. Z kolei dla mam to informacja, że podczas karmienia w miejscu publicznym wiele osób w ich otoczeniu poczuje się skrępowana. Skrępowana, nie oburzona. Jeśli to możliwe, lepiej do tego nie opuszczać.
Drogie panie, jeśli to konieczne, karmcie swoje dzieciątka w miejscach publicznych. Użyjcie jednak do tego specjalnej chusty. W zeszłym roku podczas podróży samolotem widziałem mamę, która z takiej korzystała. Dzięki temu ani ona, ani nikt ze współpasażerów siedzących po jej prawej i lewej stronie nie czuł dyskomfortu.
Drodzy państwo, a szczególnie wszyscy święcie oburzeni, jeżeli zobaczycie karmiącą mamę na ławce w parku lub w tramwaju uśmiechnijcie się. Nie grymaście, nie kręćcie z niedowierzaniem głowami.