Amerykański magazyn „New Yorker“ w jednym ze swoich tekstów (autorstwa Margaret Talbot) zadał pytanie „Co powinien robić Bill Clinton jako Pierwszy Gentleman?“. Muszę przyznać, że od czasu do czasu, myśląc o kobiecie jako prezydencie, zastanawiałem się nad tym, jak będzie się tytułować jej męża. Nigdy jednak żadna godna uwagi odpowiedź nie przyszła mi do głowy…
Do tej pory też nie usłyszałem żadnej ciekawej propozycji. Może dlatego, że pomysły nie wybiegały poza nieco żartobliwego "pierwszego męża“. Aż tu nagle olśnienie! Pierwsza dama to w języku angielskim "first lady“. A skoro jest "lady", to musi być i "gentleman". W Polsce u boku damy, niezależnie czy pierwszej czy ostatniej, ostatecznie przecież też stoi... dżentelmen.
Wyobraźmy sobie takie zdanie: "Witam bardzo serdecznie prezydent Hilary Clinton oraz pierwszego dżentelmena Billa Clintona“. Coś mi tu na moje konferansjerskie ucho nie brzmi, ale może będzie się trzeba przyzwyczaić... Niecodzienne, bo i kobieta na stanowisku prezydenta USA to coś nowego.
W monarchiach, w których tron dziedziczyła kobieta, aby nie doprowadzać do podważania roli monarchini jako rzeczywistej głowy państwa, wprowadzono tytuł "księcia małżonka“. Obecnie noszą takie książę Filip, mąż królowej Elżbiety II czy Henryk, mąż duńskiej królowe Małgorzaty II. Czy można by stworzyć jakiś analogiczny tytuł dla kogoś, kto księciem nie jest? Może "obywatel małżonek“? Zdaje się, że to brzmi jeszcze gorzej...
Co za czasy! Być może potrzeba nam kobiety na najwyższym państwowym stanowisku, aby zwrócić uwagę na cechy, którymi kiedyś szczycił się męski gatunek. Co więc powinien robić Bill Clinton jako pierwszy dżentelmen? Odpowiedź na pytanie "New Yorkera“ wydaje się prosta: powinien świecić przykładem! I oby mu to wyszło lepiej, niż w czasach, gdy był pierwszym obywatelem.