"Jak słyszę w wykonaniu 30 albo 40-letniego człowieka konstatacje, że jest taki jaki jest, i nie radzi sobie, bo we wczesnym dzieciństwie matka postępowała w taki, a nie inny sposób, to mam ochotę prychnąć z irytacją" - mówi w rozmowie z RMF FM Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy.
RMF FM: Wiele osób w dorosłym życiu oskarża swoje rodzicielki o to, że zachowują się źle dlatego że mama dała im przykład, że w taki sposób ich wychowała.
Aleksandra Piotrowska, psycholog dziecięcy, Wydział Pedagogiczny UW: To z jakimi przykładami zachowań spotyka się dziecko w tych najwcześniejszych okresach życia, ma bardzo duże znaczenie dla przyszłego rozwoju, ale nigdy nie podpiszę się pod stwierdzeniem że je determinuje w 100 procentach. Jak słyszę w wykonaniu 30 albo 40-letniego człowieka konstatacje, że jest taki jaki jest, nie radzi sobie, bo we wczesnym dzieciństwie matka postępowała w taki, a nie inny sposób, to mam ochotę prychnąć z irytacją. Matka ma wpływ niezwykły na rozwój, ale potem stanowi tylko jeden z czynników, a nie jedyny i niekoniecznie główny. Dzisiaj wiem, że w miarę jak dziecko odrasta od ziemi, np. ma już 6, 7, 8 lat, to zaczyna grać rolę bardzo wyraźna zasada, którą w psychologii nazywamy zasadą socjalizacji grupowej. W miarę upływu kolejnych lat coraz mniejszy wpływ na to jak przebiega rozwój człowieka ma rodzina, w tym także matka i placówki opiekuńczo-wychowawcze, takie oficjalne typu przedszkole, potem szkoła, a coraz większy wpływ zyskuje grupa rówieśnicza. A zatem 40-latek oskarżający o wszystkie swoje niepowodzenia matkę, nie ma racji.
No właśnie, a co z matkami które starają się izolować swoje dzieci od rówieśników? Bo takie przypadki się zdarzają.
Oczywiście są tacy dorośli, którzy dochodzą do wniosku, że zapewnią dziecku pierwsze lata spędzane wyłącznie na łonie rodziny, tzn. najbliższa rodzina, matka ojciec, ewentualnie rodzeństwo. No, a jeśli trzeba zostawić dziecko pod opieką innej osoby, to może być tylko babcia, dziadek, kuzynka, ciotka, a więc osoby, do których rodzice mają pełne zaufanie. Chwali się oczywiście troska o to, żeby opiekę nad dzieckiem powierzać wyłącznie osobom godnym zaufania, ale pomysł żeby życie i rozwój dziecka dokonywały się wyłącznie wśród dorosłych - jest pomysłem barbarzyńskim. Ja rozumiem, że może dzięki temu dziecko przejdzie parę chorób mniej - nie mając kontaktu z dziećmi, nie będzie się kontaktować także z ich bakteriami, ale to jednocześnie zubożenie środowiska rozwojowego i środowiska wychowawczego, doprowadzi do tego, że nie rozwiną się, nie ukształtują się w dziecku określone umiejętności, określone kompetencje, np. może to skutkować tym, iż dziecko będzie w przyszłości miało kłopoty z funkcjonowaniem poza rodziną, że cały świat zewnętrzny, czyli inni ludzie, inne sytuacje, będą mu się jawić jako niebezpieczne, zagrażające. Nie będzie mieć za sobą odpowiedniego treningu zachowań społecznych, takich jak np. jak sobie radzić w sytuacji, kiedy trzy osoby stawiają trzy różne cele. Jak się tutaj dogadać, jak zawierać kompromis, jak się kłócić tak, żeby nie palić wszystkich mostów, ale i jak się godzić z innymi. W jaki sposób wspólnie dążyć do celu, w jaki sposób radzić sobie z klapami, z niepowodzeniami. Tego wszystkiego dziecko nie może się nauczyć wtedy. kiedy jest pod opieką rodziców, a nie może. A nie może dlatego, że pełnię tych umiejętności możemy posiąść tylko wtedy, kiedy wchodzimy w tak zwane relacje poziome, czyli z ludźmi, którzy są naszymi rówieśnikami. Są na takim samym kiepskim poziomie, tak samo jak my nie potrafią jeszcze zawierać kompromisów. Mogą tak jak my sądzić, że najlepiej to dać komuś w ucho albo go ugryźć w ramię. Spędzając czas tylko z dorosłymi nigdy nie opanują umiejętności radzenia sobie z życiem.
Czyli tak naprawdę przebywanie w środowisku rówieśniczym powoduje, że dzieci same wpadają na pomysł jak sobie radzić w różnych, trudnych sytuacjach?
Tak. Doświadczają też tego, że pewne zachowania są nieskuteczne. Nie umożliwiają dziecku osiągania tego, co jest ważne. Dziecko, którym się opiekują dziadkowie czy matka może być na przykład przeświadczone, że zrobienie smutnej minki i westchnięcie doprowadzi do tego, iż cały świat będzie już biegł żeby spełnić marzenia dziecka, a w życiu tak nie ma. Trzeba się nauczyć tego, że bardzo często nasze pragnienia nie są decydującymi o tym, co się dzieje. Takie jest życie i pomysł, żeby chronić dziecko przed tego typu niemiłymi sytuacjami jest pomysłem z wychowawczego punktu widzenia naprawdę, naprawdę bardzo złym. Grupa rówieśniczek dysponuje potężnym orężem i potężnym narzędziem wywierania wpływu na swoich członków. Mianowicie inne dzieci mogą dziecku, które się nie stosuje do ich norm i regulacji powiedzieć: idź stąd, nie bawimy się z tobą, podczas gdy rodzice tego dziecku nie powiedzą. Będą się starać raczej sposobem doprowadzić do zmiany zachowań dziecka.
No dobrze, mówi pani o tym, żeby te dzieci przebywałby w grupach rówieśniczych, ale wiele osób zaraz sobie pomyśli tak: no ale w związku z tym jak ja mam się zachować?
Nie chcę przez to powiedzieć, że do szóstego roku powinniśmy trzymać dziecko w domu, a potem je dopiero włączyć do grupy rówieśniczej. Tak naprawdę rówieśnicy zaczynają być dziecku potrzebni już wtedy, kiedy ono kończy dwa lata. Pomysły, żeby kontaktować dzieci ze sobą na placach zabaw albo w jakiś klubikach pod czujnym okiem dorosłych są jak najbardziej warte rekomendacji. Muszą w miarę upływu lat dostrzegać to, że ich dziecko się zmienia i dostosowywać do tych zmian swoje postępowanie. Jeśli ono będzie stałe, to te dwie bardzo bliskie sobie osoby: rodzic i dziecko - nie dogadają się. Stanie się tak, jeśli rodzic nie będzie rozumiał tego, iż dziecko przestaje się zwierzać z pewnych aspektów swojego życia, nie dlatego, że przestaje kochać rodzica, tylko dlatego, że rozwojowo rzecz biorąc szykuje się powoli do prowadzenia życia niezależnie od swojej rodziny generacyjnej. To brak postępów w uniezależnianiu się i w zyskiwaniu samodzielności powinien rodzica martwić.