O niewytłumaczalnych zjawiskach i spotkaniach z istotami duchowymi opowiada książka "Duchy wokół nas", która właśnie ukazała się w Polsce. "Mamy tarczę przed złem" - zapewnia jej autor, dziennikarz i szef portalu Spirit Daily Michael Brown.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Zaczyna pan swoją nową książkę słowami: "Najwyższy czas uznać istnienie aniołów". Więc najpierw porozmawiajmy o aniołach w takim razie: skąd pan wie, że one istnieją?
Michael Brown: Jeśli chodzi o byty, które istnieją w kategoriach nadprzyrodzonych, to bardzo trudno to udowodnić używając kategorii fizycznych i materialnych. Rzecz w tym, że nauki przyrodnicze mają bardzo ograniczone kryteria i ograniczone mechanizmy weryfikacyjne. Niemniej jednak możemy zaufać relacjom, które świadczą o istnieniu rzeczywistości, która jest niedostępna naukom fizycznym czy przyrodniczym. U wielu osób, które doświadczyły nadprzyrodzonych, mistycznych przeżyć, wciąż powraca temat obecności aniołów. I z tego czerpiemy jakieś przekonanie o ich istnieniu. Oczywiście nie można wykluczyć pewnego rodzaju bujnej wyobraźni. Ale uogólnienie tego rodzaju zarzutu byłoby niewłaściwe, ponieważ niemożliwym jest, żeby wszystkie te osoby miały błędną percepcję.
U wielu osób, które doświadczyły nadprzyrodzonych, mistycznych przeżyć, wciąż powraca temat obecności aniołów.
Sporo miejsca poświęca pan w swojej książce aniołom, ale także złym duchom. Porozmawiajmy teraz o złych duchach.
Zło jest kompletną antytezą dobra. Można nawet przeprowadzić analizę leksykalno-semantyczną: słowo "evil' w języku angielskim jest jak gdyby palindromem, czyli pisze się je odwrotnie niż 'live' sugerujące zawsze życie. Dopóki nie zagłębiłem się, jako dziennikarz, w te tereny, nigdy nie uświadamiałem sobie obecności złych sił nas otaczających. W każdym momencie nabierałem głębokiego przekonania, że jest wyraźna linia podziału, konfrontacji, gdzie istnieje to napięcie pomiędzy siłami dobra, siłami światła i siłami ciemności. Anioły są źródłem pocieszenia, zachęty natomiast tam, gdzie zauważymy jakieś zamieszanie i niezgodę można wyrokować obecność złych sił.
Pisze pan w swojej książce dosyć wyraźnie, że mamy tarczę przed złem. To jest modlitwa.
Oczywiście, ale oprócz modlitwy to są również aniołowie. Jednak najsilniejszą tarczą, jaką możemy sobie zafundować, to jest pokora i miłość. W obecności tych dwóch cech należy upatrywać tej potężnej mocy, którą zawsze posiadał Jan Paweł II. To dzięki niej w 1981 roku papież był w stanie przetrwać potencjalnie śmiercionośny zamach. W sposób cudowny odzyskał siły, prawdopodobnie dzięki tej tarczy.
Bardzo interesuje mnie, skąd czerpał pan materiały do swojej książki. Dużo miejsca poświęca pan relacjom świadków. Jak pan ich szukał, jak pan do nich docierał?
Według szacunków, około 5 procent osób na świecie doświadcza podróży podczas śmierci klinicznej. Analizując statystyki w Polsce, wyglądałoby na to, że około 2 mln osób doświadcza takich przeżyć. W Stanach Zjednoczonych prawdopodobnie coś do powiedzenia ma w tej kwestii 15 mln osób.
Przy takiej liczbie potencjalnych źródeł informacji aż trudno wyobrazić sobie, żeby nie słyszało się tu i ówdzie pewnych komentarzy. Do tego mam jeszcze stronę internetową, portal, który zajmuje się wyłuskiwaniem takich przypadków. Ludzie nadsyłają nam swoje listy, poza tym przy okazji różnorodnych akcji promocyjnych czy spotkań z czytelnikami sami podchodzą do mnie i przedstawiają swoje przeżycia.
Pokora i miłość - nasza tarcza przed złem
W Europie mamy już trochę inną sytuację. Brak szeroko zakrojonej akcji badawczej czy analizy takich przypadków może powodować wrażenie, że w Polsce nie ma aż takiej liczby przypadków doznań śmierci klinicznej. Niemniej jednak gdyby zorganizować taki projekt czy kampanię z pewnością ta liczba byłaby porównywalna do USA.
Czy była jakaś historia, wśród tych, które pan słyszał od ludzi, która pana szczególnie zainteresowała albo może z jakiegoś powodu wzruszyła. Niekoniecznie związana z tą książką?
Szczególnie chciałbym tu przywołać postać Betty Eady z Seattle. Jej relacja charakteryzowała się niezwykłą jasnością. To, co opowiadała, przemawiało do naszej wyobraźni, nie odstawało od tego, co moglibyśmy objąć rozumem. Bardzo wyraźne były jej opisy miłości Boga, światłości, która biła od niego i światłości, która przewyższała kilkakrotnie jasność łuku elektrycznego, łuku spawalniczego. Kolejnym elementem jej opisu były wizerunki miejsc niebiańskich, miejsc nadprzyrodzonych, które wyglądały jakby były repliką Ziemi, a jednak były czymś zupełnie innym. To miejsca z o wiele bogatszą paletą barw niż na Ziemi. Nasze postrzeganie chromatycznie jest zdominowane przez postrzeganie trzech podstawowych barw, natomiast tam nie było takiego ograniczenia, paleta miała nieograniczoną liczbę podstawowych braw. Do tego jeszcze dogłębne uczucie poznania, szczęścia i ukojenia, pokoju wewnętrznego. Drzewa, które bardzo przypominają nasze, były jednak zupełnie inne - nie było na nich suchych liści czy gałęzi, nie było żadnego obumierania. Kolejną charakterystyczną cechą była obecność emanacji, która była immanentna, nie tyle światło było odbite przez przedmioty, ale przedmioty same w sobie były źródłem jasności i światła. Chodziły tam postaci ludzkie, które były odziane w szaty tkane z nitki, która przypominała po części nitkę bawełnianą, po części nitkę szklaną. Uderzający był również fakt harmonii panującej między drzewami, krzewami i budynkami, nie było elementu, który nie pasowałby do całości krajobrazu. Kolejną uderzającą rzeczą w relacji Betty Eady był element, który pojawia się też w relacjach innych osób. To obecność krewnych; oni pojawiają się w zaświatach. Były tam również postaci, które raczej odpowiadały naszym wyobrażeniom postaci przypisanym starożytności, niemniej jednak te postaci emanowały świeżością i były bardziej nowoczesne niż my jesteśmy sami. Podobnie jak wszystkie inne postaci relacjonujące tego typu doznania, również Betty mówiła o wszechobecnej muzyce, która przemawia bezpośrednio do serca, niemniej jednak była to muzyka sfer, a nie bębniący, hipnotyczny rytm.