"Można powiedzieć, że tak, jak jakieś szczególnego rodzaju kreseczki czy daszki nad literą "e" pozwalają nam natychmiast poznać tekst pisany po francusku, tak obecność "e" z ogonkiem każdemu, nawet nie mającemu pojęcia o językach słowiańskich, pozwala zidentyfikować tekst jako polski. Może to jest jakaś wartość?" - zauważa językoznawca Artur Czesak z Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z naszym reporterem Mateuszem Półchłopkiem.
Mateusz Półchłopek: Panie doktorze, nie obawia się pan o nasze narodowe, polskie litery? Nasze "ą", "ę" są zagrożone?
Artur Czesak: W żadnym wypadku. Nikt nam nie chce zrobić krzywdy, a ci, którzy z naszego grona takie postulaty zgłaszają, chyba trochę nie wiedzą, co mówią. Jakbyśmy mieli odróżniać takie słówka jak "lek" i "lęk"? Wtedy tylko brzmienie by zostało. Dopiero byłby straszny alarm, że jak to? Inaczej się mówi a tak samo się pisze? Wtedy hołdowalibyśmy swojej polskiej miłości do bycia niezadowolonym, ale nie wierzę w to, że kreseczki nad "o", "s", "n", "z" czy kropeczki szczególne nad "z", czy ogonki przy "a" i "e" znikną w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat.
Mamy też przykłady wyrazów, w których te głoski nie są wykorzystywane w języku mówionym i stąd właśnie takie różne pomysły, żeby przynajmniej niektóre słowa zmodyfikować.
A to się może zdarzyć. Rzeczywiście już nawet 150, czy 200 lat temu w drukach widzimy takie słowa jak "książę" czy "imię" pisane przez "e", a nie przez "ę". Tylko, że wtedy takie myślenie logiczne sprawiło, że skoro są "książęta" to być może jest sens żeby to "ę" tam było, bo wtedy wyraz przez swoją formę graficzną trzymał jakąś jedność. No dobrze, bo kiedy mówimy: " ja idę" to faktycznie nie ma tam żadnej nosowości, czyli powiedzielibyśmy- możemy zlikwidować kreseczkę i pisać "ja ide". Ale mamy inny czasownik "pisać". Ja piszę i on pisze. Tak samo brzmi. Inaczej: teraz piszemy i dzięki temu wiemy, że "pisze" przez "ę", czyli "piszę", to jest pierwsza osoba, gdybyśmy w "pisać" zlikwidowali "ę" w pierwszej osobie, to pisałoby się ją tak samo jak trzecią osobę: on, ona, ono pisze, czyli nic bez straty. Likwidujemy kreseczkę - tracimy graficzną jednoznaczność formy i wtedy gorzej nam się czyta.
Czyli summa summarum te nasze polskie kreski, polskie ogonki to nie jest tylko tradycja i historia?
Nie. Bardzo często tylko patrzymy na jakiś odosobniony przypadek, chcemy sobie ułatwić coś, nie patrząc na to, że to może utrudnić inną sytuację. No dobrze, a "ą" na końcu wyrazów. To ja jako językoznawca trochę na zimno stwierdzam jak okropnie jedni drugich wytykają palcami, gdy tylko ktoś tego "ą" nie mówi. Jeśli ktoś mówi, że chodzom, majom i są specjalistom, albo chodzo, majo i so specjalisto, to raczej się to piętnuje. Czyli właśnie obecność literki "a" z ogonkiem oznaczającej głoskę "ą" standaryzuje nam język. W jakiś sposób chroni. Te kreseczki są najczęściej dumą małych narodów. Ja na Facebooku widzę, że loga organizacji dbających na przykład o język białoruski, czy język kaszubski bardzo często zawierają taką literkę, która właśnie odróżnia ten mały czy zagrożony w poczuciu jego miłośników język od standardu. Czyli raczej zamiast podejmować debatę nad wykasowaniem tego dziedzictwa jakim są kreseczki czy ogonki, być może powinniśmy być nawet dumni.
To która głoska, która litera w naszym alfabecie jest taka najbardziej znamienna dla nas?
Po "ę" nas chyba rozpoznają w większości krajów. Tej literki używa jeszcze język litewski, chociaż ona nie jest tam nosowa, mały język czy też dialekt w Szwecji - elfdalski oraz część języków rdzennych Amerykanów. Można powiedzieć, że tak, jak jakieś szczególnego rodzaju kreseczki czy daszki nad literą "e" pozwalają nam natychmiast poznać tekst pisany francuski, tak obecność "e" z ogonkiem każdemu, nawet nie mającemu pojęcia o językach słowiańskich pozwala zidentyfikować tekst jako polski. Może to jest jakaś wartość?
Jakbyśmy wzięli za przykład "o" z kreską?
No tutaj dyskusję rzeczywiście można podjąć. Na większości terytorium Polski nie ma żadnej różnicy między brzmieniem tego co zapisujemy jako "u" otwarte i jako "o" z kreską. Ale tylko na większości. Jako miłośnik dialektów ciągle spotykam ludzi, którzy bardzo wyraźnie słyszą, że zupełnie inaczej się mówi "wóz" przez "o" z kreską, a inaczej się mówi ucho, przez "u" zwykłe. Dla nich to byłaby strata. Notabene dzieci z tych terenów nie mają wtedy najczęściej problemów z ortografią w tym zakresie. Ale mówiąc trochę poważniej. Można dyskutować o takiej zmianie, ale wtedy nie wiadomo byłoby, gdzie się zatrzymać. Bo nasza pisownia uwzględnia i historię i budowę wyrazów. Gdybyśmy zaczęli konsekwentnie pisać tak, jak mówimy to moglibyśmy się bardzo zdziwić. No bo teraz proszę bardzo wyobraźmy sobie, że słowo "wóz" zapiszemy przez "wus". No i potem są wozy. Teraz wymienia nam się jedna literka: "o" z kreską na "o" bez kreski.
Czyli język pisany po prostu podąża za językiem mówionym?
Tak zawsze było. Przecież do początku XX wieku większość społeczeństwa była niepiśmienna, a pismo było tworem związanym z jedną odmianą języka - językiem literackim, językiem urzędowym, językiem sfer kulturalnych. Tak, pismo podąża za zmianami wymowy. Jeśli patrzymy na przekrój czasowy od wieku XII do czasów współczesnych, to widzimy mnóstwo zmian. Jeszcze sto lat temu niejeden pisał kreskę nad e, dwieście, czy trzysta lat temu kreskę nad "a". W XIX wieku pojawiały się kreseczki nad "b" oraz "m" na końcu takich wyrazów jak "Bytom", czy "gołąb", żeby uwzględnić, że w dopełniaczu będzie miękkość się pojawiać: "Bytomia", "gołębia". Także te zmiany postępują, czasem nawet szybciej niż jakieś dekrety różnych komisji zmieniających ortografię. Być może teraz ktoś inicjuje dyskusję a za jakieś 10, 20 lat sytuacja dojrzeje do jakiegoś rodzaju zmiany. Ale nic pochopnie.
A Pan zawsze rozmawia na tak wysokim poziomie językowym czy językoznawca tez ma podział na język oficjalny i prywatny?
Oczywiście. Gdybyśmy byli po dwóch godzinach wspólnego imprezowania ze znajomymi znajomych, czy gdybyśmy się rozpoznali jako dalsi kuzyni, pewnie obaj byśmy mówili inaczej, ale teraz to nie są dla mnie jakieś kajdany. To jest właśnie dostosowywanie języka do danej sytuacji. Tak jak mówiłem jestem dialektologiem, więc w środowisku, w którym się mówi gwarą, nawet czasem przechodzę na tzw. Interdialekt małopolski, żeby nie budować jakiegoś sztucznego dystansu.
A jeżeli chodzi o słowa odchodzące w niepamięć, których przestajemy używać. Są prowadzone jakieś badania w tym zakresie?
To bardzo trudno uchwycić, bo słowa odchodzą wraz z kolejnymi pokoleniami, ale nie od razu. Czasem takie wychodzenie z użycia słowa trwa kilkadziesiąt lat, bo pamiętamy, że używała go jeszcze nasza babcia, no i skoro my powiemy: "tak, nasza babcia tak mówiła" to właśnie uobecniamy to słowo i jeśli słyszą nas nasze dzieci czy młodsi znajomi to gdzieś jeszcze w tzw. zasobie biernym pewne wyrazy trwają, ale potem odchodzą. Badają to leksykografowie, chyba najbardziej systematycznie przez przeglądanie, które słowa w kolejnych edycjach słowników się pojawiają. Teraz mamy trochę lepsze sposoby, bo mamy mnóstwo tekstów pisanych. Internet, który jest dla niektórych wyłącznie śmietnikiem, dla badaczy słów jest wspaniałym zasobnikiem, jest narodowych archiwum, czy światowym archiwum. Właśnie usiłuję teraz się doszukać kto i kiedy po raz pierwszy powiedział o kimś "dyplomatołki" i nie był to profesor Bartoszewski parę lat temu.
Jak idą poszukiwania?
Wszystko na to wskazuje, że prawdopodobnie był to przedwojenny prawicowy pisarz, przede wszystkim pisarz, potem prawicowy Adolf Nowaczyński, ale jeszcze nie znalazłem tego pierwszego wystąpienia. To jest pasjonujące.
Wracając jeszcze do tych słów, które odchodzą w niepamięć. Może Pan podać jakieś przykłady?
Wskazują niektórzy, że odchodzą nazwy stopni pokrewieństwa, że właściwie już nie używa się słów "stryj", "stryjenka", mamy więcej "wujków" i "ciotek", ale w ogóle zmieniają się też relacje rodzinne. Te więzi nie są tak ścisłe, ludzie są bardziej mobilni nie mieszkają w jednym miejscu, więc niechby to było jedno. Kiedyś myślałem, że umiera słowo "aczkolwiek", ale nagle ono zmartwychwstało i wszyscy go bardzo lubią używać. Także wiadomości o jego odejściu okazały się przedwczesne. Gdyby jeszcze coś wskazać, może coś ze słownictwa szkolnego wraz z odchodzącymi przedmiotami. Coraz mniej jest, tych którzy sami w szkole pisali piórem, używali "kałamarza". No i teraz co to była ta "obsadka", to ja już nie umiem powiedzieć, musiałbym obejrzeć jakieś zdjęcia, wybrać się do muzeum, czyli zapewne "obsadka" przy piórze. Widzimy takie słowa, które jakoś odchodzą np. "popas", "zatrzymać się na popas". Dlaczego odchodzą? To oczywiste, kiedy gdzieś jedziemy nie zatrzymujemy się po to, żeby konie mogły pojeść sobie owsa, czy uszczknąć trochę trawy. Zatrzymujemy się na tankowanie samochodu albo na odpoczynek, więc coraz mniej gdzieś możemy "popasać". Za to pojawił się jak wiadomo "wypas", który wcale nie jest wypasem owiec czy bydła, ale stał się nagle synonimem jakiegoś luksusu. Także ten Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego chciałbym obchodzić w atmosferze radosnej, bo mnie się wydaje, że język polski nie jest zagrożony, za to jest bardzo dynamiczny. Wiele ciekawych zjawisk obserwujemy i myślę, że nie powinniśmy się bać wzbogacać ten język.