Kluczowe znaczenie przy rozpoznawaniu ofiar zbrodni komunistycznych mają najnowocześniejsze techniki badań genetycznych. Ich zastosowanie nie byłoby możliwe bez materiału porównawczego. "Projekt Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów okazał się strzałem w dziesiątkę" - podkreśla w rozmowie z Grzegorzem Jasińskim doktor Andrzej Ossowski z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

222

Grzegorz Jasiński: Elementem niezbędnym dla badań genetycznych jest oczywiście materiał porównawczy. Wspomniał Pan, że te lata, które upłynęły, choćby już od roku 1989, tej sytuacji nie poprawiają, niestety potomkowie tych osób także już odchodzą. Tutaj niezwykle istotne jest stworzenie bazy genetycznej, którego to dzieła Państwo się podjęli...

Andrzej Ossowski: Bez materiału porównawczego metody genetyczne nam w identyfikacji nie pomogą. Podobnie zresztą jak inne metody, daktyloskopijne, czy oparte na analizie uzębienia. Wszystkie te metody muszą bazować na materiale porównawczym. W przypadku badań genetycznych chodzi o materiał porównawczy dwojakiego rodzaju. Po pierwsze materiał porównawczy od bliskich ofiar, osób spokrewnionych z ofiarami. Czasem bywa też materiał zabezpieczony z rzeczy osobistych ofiary. W przypadku ofiar zbrodni komunistycznych tych rzeczy osobistych, które się zachowały, jest bardzo niewiele. Praktycznie na to nie liczymy. Tu opieramy się głównie na materiale genetycznym pobranym od osób spokrewnionych. Gdyby nie projekt Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów, przeprowadzenie tych identyfikacji byłoby po prostu niemożliwe. Musi być instytucja, która zbiera ten materiał, ma odpowiednie narzędzia, może go przechowywać i zabezpieczyć do późniejszych badań genetycznych. "Łączka" jest jakby poligonem, gdzie uczymy się, testujemy założenia, które mieliśmy przy tworzeniu Bazy. Okazuje się, że ten pomysł, pierwotnie z pogranicza science-fiction, który wydawał się początkowo nawet zbyt nowatorski, był strzałem w dziesiątkę. Gdyby nie ta Baza, gdyby nie ten materiał, gdyby nie media, które docierają do osób spokrewnionych, to byśmy tych ludzi po prostu nie zidentyfikowali. A każda audycja, każdy artykuł sprawia, że tylko do samej sprawy "Łączki" zgłaszają się jedna, dwie, trzy kolejne osoby. Jaki materiał pobieramy? Często ludzie się boją, że to jakiś fragment tkanki, krew. A w tej chwili wystarczy pobrać zwykły wymaz z jamy ustnej. Pociera się wewnętrzną stronę policzka specjalnym patyczkiem i taki materiał może być potem przechowywany właściwie w nieskończoność, jest zamrażany i za lat sto czy dwieście, nadal będzie można z niego korzystać.


To jest też apel do osób, które mają krewnych, którzy mogli zginąć w takich okolicznościach, których miejsce pochówku jest nieznane. To nie muszą być sławne osoby, to mogą być osoby praktycznie dla opinii publicznej anonimowe, ale Państwo zachęcacie, by skontaktować się z Bazą, by przyjść, poddać się takiemu niekłopotliwemu zabiegowi, a ten materiał po latach może pomóc kogoś zidentyfikować.


Dokładnie to jest celem Bazy i bardzo się cieszymy, że powstanie tego projektu od razu przyniosło efekty w postaci identyfikacji konkretnych osób. Trzeba przy tym pamiętać, że identyfikacja jednej osoby w takim stanowisku może sprawić, że zidentyfikujemy całą resztę. W przypadku "Łączki" nie byliśmy przecież pewni, czy to na pewno są te ofiary. W pierwszym etapie mieliśmy ekshumacje ponad stu osób i nie było pewności, czy to na pewno są oni. Wiedzieliśmy, że to są ofiary, ale nie wiadomo było nic więcej. Nawet publicznie wątpiono, czy to są ci właśnie ludzie. I pierwsza identyfikacja, która pojawiła się kilka miesięcy po pracach identyfikacyjnych, pokazała, że jesteśmy we właściwym miejscu. I tu już cała machina ruszyła. Zaczęliśmy pobierać materiał od kolejnych osób spokrewnionych i wykonywać kolejne badania. W przypadku niektórych identyfikacji postąpimy też tak jak dla Hieronima Dekutowskiego "Zapory" i będziemy sięgać po materiał genetyczny osób już nieżyjących. Rodzina "Zapory" zdecydowała o przeprowadzeniu ekshumacji jego rodziców, nie było innej możliwości, bo żyjący krewni byli zbyt daleko spokrewnieni, to były głównie siostrzenice.

Dochodzimy do części całej procedury, która jest związana z najnowszymi osiągnięciami genetyki. By odzyskać materiał genetyczny, który znajdował się w ziemi tak długo, Państwo musicie przeprowadzić cały szereg skomplikowanych, wyrafinowanych nawet operacji. Zacznijmy od tego skąd ten materiał genetyczny ze szkieletu może pochodzić.

Przyjęliśmy taką procedurę, że materiał genetyczny pobieramy z kilku partii szkieletu. Nasze doświadczenia wskazują, że najlepiej przechowuje się w tkance kostnej zbitej i zębach. Za każdym razem pobieramy co najmniej te dwa materiały, przy czym tkankę kostną pobieramy najczęściej z kości udowej, albo piszczelowej. Pobieramy też zęby, jeśli się zachowały. W przypadku ofiar "Łączki" niestety bardzo często te zęby są bardzo uszkodzone, bardzo zniszczone. Po pobraniu tego materiału natychmiast go zamrażamy i przenosimy do laboratorium. W genetyce sądowej uznaje się materiał kostny jako najcięższy, z jakim mamy do czynienia. Żaden inny materiał nie jest tak wymagający. Na świecie są nawet laboratoria specjalizujące się w analizie tylko tego materiału, z kolei większość laboratoriów genetyki sądowej w ogóle tak starego materiału nie bada. Wymaga to zmian, modyfikacji struktury laboratorium, odseparowania procesu izolacji DNA z materiału kostnego od izolacji DNA z wszelkich innych próbek. To zwiększa koszty, wymaga wykształcenia personelu. Kolejnym etapem, po zabezpieczeniu próbki jest sama izolacja DNA. To najtrudniejszy etap. Chodzi o to, by z tego często bardzo rozłożonego materiału znaleźć wystarczająco dużo DNA, abyśmy mogli ustalić profil genetyczny. Podczas tej izolacji oczywiście próbki mogą zostać zanieczyszczone, mogą pojawić się inhibitory reakcji PCR, czyli substancje blokujące dalsze etapy analizy DNA (PCR - reakcja łańcuchowa polimerazy, umożliwiająca powielanie fragmentów łańcuchów DNA w warunkach laboratoryjnych). Tu mamy wiele pułapek i przeszkód, które na nas czekają, staramy się znaleźć najlepsze sposoby...

Tu konieczne jest między innymi zmielenie materiału...

Próbka po tym, jak trafi do laboratorium, musi zostać oczyszczona. Najpierw jest to oczyszczanie mechaniczne, pozbywamy się zewnętrznych warstw, gdzie są owe inhibitory reakcji PCR, są też bakterie i grzyby, które mogą nam potem przeszkadzać w analizie DNA. W drugim etapie materiał jest oczyszczany chemicznie oraz przez naświetlanie lampami UV. Tak oczyszczona próbka jest potem kruszona w środowisku ciekłego azotu. Materiał jest zamrażany w minus 196 stopniach Celsjusza i miażdżony. Chodzi o rozbicie struktury kości i dotarcie do zachowanych fragmentów komórek. Ten proszek kostny jest potem poddawany etapowi izolacji. W kolejnym etapie badamy, ile tego DNA mamy, czy to na pewno DNA ludzkie i czy nie ma owych substancji blokujących. To wszystko odbywa się przy zastosowaniu technologii Real-Time PCR, gdzie namnażamy kolejne sondy TaqMan. Jeśli wszystko idzie dobrze, kolejnym etapem jest tak zwana amplifikacja, namnażanie DNA z właściwymi markerami, które pozwolą na stworzenie profilu genetycznego...

Tu nie chodzi oczywiście o cały genom, tylko o kilkanaście markerów, charakterystycznych miejsc genomu, które są już teraz standardowo wykorzystywane do identyfikacji...

Nasze badania można porównać do analizy bardzo dużej książki telefonicznej, wrzuconej do niszczarki. My wyciągamy z tej niszczarki fragmenty, gdzie mamy zapisane kilkaset znaków, kilkaset liter. My analizujemy fragmenty DNA do 350-ciu, 400-tu par zasad. W skali całego DNA to naprawdę niewielka ilość. Dlaczego nie analizujemy całego genomu? To proste, tego genomu tam po prostu nie ma. DNA jest pocięte. To zresztą tak zwane śmieciowe DNA, które żadnemu innemu genetykowi nic by nie powiedziało. My badamy te fragmenty stosując tak zwane markery, które przyłączają się do konkretnych miejsc DNA. Tych miejsc, które badamy jest od kilkunastu do kilkudziesięciu, w zależności od używanego przez nas zestawu markerów genetycznych. Zależy to też od tego jak daleki stopień pokrewieństwa chcemy badać. Te markery zlokalizowane są w tak zwanych miejscach niekodujacych DNA, które nie są bardzo zmienne. Tu mówimy oczywiście o tak zwanym DNA jądrowym. W przypadku dalszych stopni pokrewieństwa wykorzystujemy też tak zwane DNA mitochondrialne, znajdujące się nie w jądrze, ale właśnie w tych centrach energetycznych komórki. Mitochondriów w komórce jest znacznie więcej, ich DNA ma strukturę kulistą i zwykle lepiej się zachowuje. Natomiast dziedziczone jest tylko po linii matki, a jego zmienność jest inna. Moc dowodowa płynąca z badań DNA mitochondrialnego nie jest tak wysoka, jak w przypadku DNA jądrowego. Jest to takie badanie...

...dodatkowe, albo w szczególnych okolicznościach, kiedy mamy możliwość sprawdzenia dziedziczenia po linii matki...

Tak mieliśmy w przypadku Hieronima Dekutowskiego "Zapory", gdzie mieliśmy świetny materiał od siostrzenicy, ale nie było to podstawą do identyfikacji. My analizując w DNA mitochondrialnym dwa fragmenty HVR1 i HVR2 znajdujemy dosłownie kilka zmian na przestrzeni kilkuset par zasad. Przy obliczeniach statystycznych to za słaby dowód, byśmy mogli kogoś zidentyfikować. Dlatego w tym przypadku musieliśmy ekshumować rodziców. Natomiast trzeba wiedzieć, że w przypadku takich pokrewieństw, jak rodzeństwo, DNA mitochondrialne bywa dobrym uzupełnieniem, które podnosi nam prawdopodobieństwo identyfikacji. Bo oczywiście po ustaleniu profilu genetycznego my musimy matematycznie wyliczyć, jaką mamy pewność.

Jest oczywiście problem, jaką ustalicie sobie dokładność, ile miejsc po przecinku. Jak w przypadku tego typu badań to wygląda? Pewność ma być 99 procent i... ile miejsc po przecinku...

W przypadku Hieronima Dekutowskiego to było 99 procent i 16 dziewiątek po przecinku. Zalecenia komisji genetycznych w zależności od państwa mówią o trzech dziewiątkach, czterech dziewiątkach, staramy się tego pilnować. Oczywiście są takie sytuacje, gdzie mamy dwie dziewiątki po przecinku i absolutnie te osoby też uważamy za zidentyfikowane. Powiedzmy, że te dwie dziewiątki, czyli pewność na poziomie 99,99 procent musi być, ale badania materiału od wielu krewnych sprawia, że mamy tych dziewiątek 9, 16 a nawet czasem więcej. Procedury są tu bardzo wyśrubowane. Do obliczeń statystycznych stosujemy algorytmy, które zawierają liczbę ofiar, w tym przypadku one znacznie obniżają prawdopodobieństwo. Gdybyśmy identyfikowali w standardowej kryminalnej sprawie, gdzie mamy pojedyncze osoby, tych dziewiątek po przecinku byłoby jeszcze więcej. Nasze badania nie są standardowe, nie opieramy się na jednym zestawie markerów, wykonujemy tych badań znacznie więcej. Jeśli mamy pokrewieństwo w linii męskiej, na przykład braci, wykonujemy badania DNA jądrowego, chromosomu Y i DNA mitochondrialnego. To przy obliczeniach biostatystycznych daje olbrzymią pewność.

Jeśli porównalibyśmy to do badań dotyczących ustalenia ojcostwa, często zresztą to są badania mające na celu ustalenie ojcostwa, czym to się różni, poza gorszej jakości materiałem genetycznym...

Oczywiście materiał jest gorszej jakości. Poza tym te badania różnią się zastosowaną liczbą markerów. Przy standardowym badaniu na sporne ojcostwo stosuje się jeden zestaw markerów. Do uzyskania prawdopodobieństwa powyżej 4 dziewiątek po przecinku wystarczy nawet 12 markerów. Tu nie ma tych obniżających prawdopodobieństwo algorytmów, bo mamy tylko trzy osoby, matkę, pozwanego i dziecko. Nasz przypadek można do pewnego stopnia porównywać z katastrofą, w której nie mamy zamkniętej liczby ofiar, czyli nie wiemy, kto został w niej poszkodowany. To wymaga bardzo skomplikowanych algorytmów. Tu nieoceniona jest dla nas pomoc Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa i doktora Tomasza Kupca, który jako biostatystyk prowadzi te wyliczenia. Bardzo go za to cenimy, bo to bardzo skomplikowane.