Czy zgodzilibyście się płacić kilkanaście tysięcy złotych komuś, kto zamiast wykonywać swoją pracę – prowadzi kampanię wyborczą? Odpowiedź nie ma znaczenia. I tak za to właśnie płacimy, przynajmniej w tym miesiącu.
Ostatnie posiedzenie Sejmu odbyło się w październiku, następne – dopiero pod koniec listopada. Do tego czasu posłowie mają czas wolny, który przeznaczają na prowadzenie wyborczej do… samorządów. Według konstytucjonalisty, prof. Marka Chmaja parlamentarzyści nie łamią wprawdzie w ten sposób prawa, ale naruszają dobry obyczaj, który niestety nigdy nie został wprowadzony.
Prowadzenie przez posłów kampanii wyborczej do organów samorządu jest logicznym naruszeniem zasady podziału władz, bo Sejmu z samorządem ustrojowo nic nie łączy. Kampania gminna i powiatowa to po prostu nie jest sprawa posłów. Prof. Chmaj podkreśla, że w przepisach konstytucyjnych nie ma jakiegoś szczególnego czasu na prowadzenie kampanii, nie ma urlopu dla parlamentarzystów, nie ma przewidzianych żadnych ulg. W czasie kampanii samorządowej parlament powinien działać normalnie.
Sęk w tym, że nie działa! Nie tylko normalnie, ale właściwie wcale, chociaż listopad co roku tradycyjnie jest okresem pilnej pracy nad projektem budżetu na kolejny rok. W tym roku Sejm ma też do opracowania pakiet ustaw zdrowotnych i dotyczących szkolnictwa wyższego; tzw. wielką ofensywę legislacyjną rządu. Na rozpatrzenie czeka też w Sejmie blisko 300 projektów ustaw, posłowie tymczasem trzeci tydzień promują kandydatów swoich partii w gminach i powiatach i potrwa to przynajmniej do piątku. Co więcej tam, gdzie do dokonania wyboru potrzebne będzie przeprowadzenie drugiej tury głosowania kampania potrwa o dwa tygodnie dłużej.
Na swoje własne obowiązki posłowie nie mają czasu. Prof. Chmaj jednak twierdzi, że kampania samorządowa nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Parlamentarzysta najpierw powinien dobrze wykonywać swój mandat, a dopiero później może pomagać przy poszczególnych kampaniach samorządowych.
Posłowie działają w interesie swoich partii, starając się poszerzyć ich wpływy w samorządach. Kampanie na rzecz kandydatów do samorządu prowadzą kosztem tego, co powinni robić w Sejmie, ale nie robią. A my płacimy im w listopadzie tak, jakby robili.
Zastanawiam się - czemu się na to godzimy?