Jeśli Polska zamknęła granice, szkoły, uczelnie, kina i centra handlowe, wstrzymała połączenia lotnicze i wprowadziła dla przybywających do kraju obowiązkową kwarantannę, to ewidentnie mamy do czynienia ze stanem nadzwyczajnym. Twierdzenie, że w takich warunkach można prowadzić uczciwą kampanię wyborczą, jest oszustwem, a same wybory mogą być śmiertelnym zagrożeniem.

REKLAMA

Jak wielkim? Nieobliczalnie

Nawet nie wiedząc, jak rozwinie się w najbliższych tygodniach epidemia, musimy założyć, że do wyborów 10 maja nie zostanie opanowana. Przypominam: minister zdrowia zapowiedział dziś, że liczba zakażonych koronawirusem już w tym tygodniu sięgnie tysiąca. Zrobił to z całą świadomością, że najbliższe dwa tygodnie spędzimy wszyscy w warunkach swoistej kwarantanny.

Żeby sobie uzmysłowić, jakim kawałem czasu są w historii epidemii dwa tygodnie, przypomnijmy, że dwa tygodnie temu w Polsce nie było ani jednego stwierdzonego przypadku zachorowania.

Stan nadzwyczajny jest faktem

W ostatnich dniach podjęte zostały decyzje niebywałe. W ich efekcie oficjalnie wciąż trwająca kampania wyborcza została faktycznie zablokowana. Oczekiwanie przeniesienia wyborów wydaje się naturalne. Jeśli dziś zagrożeniem są nie tylko spotkania z wyborcami, ale nawet kolportowanie ulotek, to jeszcze większym zagrożeniem za kilka tygodni może być gromadzenie się przy urnach.

Procedury wyborcze już trwają, a samych dat, na których są oparte, nie da się zmienić. Jedynym uczciwym wyjściem będzie ogłoszenie jednego z opisanych w Konstytucji stanów nadzwyczajnych - stanu klęski żywiołowej, bo to on dotyczy zagrożenia epidemicznego.

W czasie takiego stanu i 90 dni po jego zakończeniu nie wolno przeprowadzać wyborów.

Co jest zamachem stanu?

W związku z wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego, który uniemożliwia przeprowadzenie wyborów w zwykłym terminie, można mieć kilka obaw.

Po pierwsze: czy nie pojawi się oskarżenie o przedłużanie sobie na siłę kadencji przez sprawującego urząd prezydenta? Odpowiadam: nawet jeśli się pojawi, to będzie chybione, bo stanu klęski żywiołowej nie wprowadza prezydent, tylko rząd, a o jego wprowadzenie poprosiło już przynajmniej dwóch konkurentów urzędującego prezydenta.

Po drugie: czy nie będzie słuszne stwierdzenie, że przesunięcie wyborów doprowadzi do zmiany układu sił na scenie politycznej i skali poparcia dla dziś kandydujących? Odpowiadam: może będzie, ale czy będzie to gorsze od utrwalania układu sił, który wyraźnie faworyzuje urzędującego prezydenta? Andrzej Duda z powodu koronawirusa zwołał już Sejm (choć nie ma takich kompetencji), wygłosił orędzie i zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego - żaden z jego rywali tego zrobić nie mógł.

Po trzecie w końcu: czy sytuacji, w której uniemożliwia się politycznym konkurentom udział w kampanii wyborczej, samemu prowadząc ją bez przeszkód, nie należy nazwać zamachem stanu? Odpowiadam: nie, ale tylko dlatego, że korzystanie przez głowę państwa ze zwycięstwa w wyborach, których przeprowadzenie może narazić zdrowie i życie obywateli, nie mieści mi się w głowie.