Nie zastanawiam się jeszcze jak będzie wyglądała kampania wyborcza. Mówienie o tym jest dziś tylko ględzeniem bez treści. Wyobrażam sobie za to czerwiec i lipiec. I nie podoba mi się to, co widzę.
Wymuszony przez Katastrofę 10 Kwietnia przebieg wydarzeń został już przypieczętowany zarządzeniem wyborów na 20 czerwca i ich II tury - na 4 lipca. Co to oznacza?
Od 5 czerwca nawet ktoś, kto unika polityki, będzie się natykał na bezpłatne audycje wyborcze. Cały czerwiec reklamówek, wzniosłych haseł, patetycznych zapewnień, poruszających obrazów i dźwięków - do ciszy wyborczej 18 czerwca, a od poniedziałku, 21 czerwca - na nowo. Billboardy. Plakaty. Ulotki. Faceci w garniturach, sztandary, wiece, oświadczenia i dementi, gwar.
W tym wszystkim - ostatnia wywiadówka, planowanie wakacji, zakończenie roku szkolnego - dokładnie między I a II turą wyborów. Sezon urlopowy, pełne pociągi, czarterowe samoloty już nad ranem i głębokim wieczorem, słońce, długie dni. Rozmowy o tym, co mamy wspólnego, a więc tym, co każdemu z osobna, a jednak jednakowo podadzą media.
Druga tura wyborów - jeśli nie damy rady zamknąć sprawy w pierwszej - 4 lipca. Na słonecznych ulicach już więcej luzu, wieczór wyborczy można spędzić przy grillu. Ulice pustoszeją coraz bardziej, coraz więcej osób jest już na urlopie - i mamy orzeczenie Sądu Najwyższego o ważności wyborów. Pewnie niedługo potem - zaprzysiężenie nowego Prezydenta. Bo nie należy zwlekać, bo trzeba powołać, rozstrzygnąć, zdecydować.
I mija lipiec. I tak już co pięć lat.
Szkoda trochę tych pięknych miesięcy, nawet jeśli tylko co pięć lat.