Równie dotkliwego tryumfu jak siódma nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym rządzący nie ściągnęli sobie na głowę od czasu sromotnego zwycięstwa, jakim było wycofanie się z części przepisów ustawy o IPN. Tym razem skalę katastrofy poszerzyli nawet ponad oczekiwania swoich przeciwników. I to niepotrzebnie.

REKLAMA

Przedstawiony dziś projekt siódmej w tym roku nowelizacji nieszczęsnej ustawy jest w gruncie rzeczy kapitulacją rządzących w sprawie kardynalnej - usunięcia z Sądu Najwyższego najstarszych sędziów. Warto zwrócić uwagę, że Trybunał Sprawiedliwości UE, na którego postanowienie o środkach tymczasowych powołują się autorzy nowelizacji, jedynie zawiesił działanie przepisów w tej sprawie, do czasu wydania ostatecznego orzeczenia w tej sprawie za kilka miesięcy.

Nie ustępstwo a ucieczka

Złożony dziś w Sejmie projekt nie zawiesza jednak działania spornych przepisów, ale po prostu je z ustawy wyrzuca. Obecnym sędziom przyznaje prawo orzekania do osiągnięcia wieku 70 lat i nie warunkuje tego niczym. Wiek emerytalny 65 lat będzie obowiązywał tylko sędziów, powołanych do SN po wejściu w życie nowych przepisów, będzie zatem dokładnie tak, jak chcieli ich przeciwnicy. Autorzy ustawy nie czekają na orzeczenie TSUE, nie realizują jedynie nakazanego przez Trybunał tymczasowego i nie przesądzającego wyroku zabezpieczenia, ale po prostu wycofują się ze swoich sztandarowych rozwiązań. Nie tymczasowo, ale ostatecznie.

Rejterada nadobowiązkowa

Nowelizacja jest efektem niezrozumiałego uporu, z jakim polski rząd utrzymywał, że do zastosowania zabezpieczenia TSUE niezbędne są zmiany ustawowe. Inaczej uważali sędziowie SN i NSA, inaczej przedstawiała sprawę Komisja Europejska i sędziowie unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Nawet na pierwszy rzut oka regulowanie ustawą czegoś z natury tymczasowego wydaje się przesadą, nie mówiąc już o oczywistym fakcie, że to nie rząd czy parlament stwarzają sędziom warunki do orzekania, ale sądy. A sądy już to zrobiły. Nowelizację można zatem uznać za zbędną - TSUE nakazał przecież tylko zawieszenie przepisów. Ich uchylenie to wg Trybunału tylko możliwość, wynikająca z przyszłego i niepewnego przecież ostatecznego orzeczenia.

Wystarczyło nic nie robić

Ustawowa kapitulacja jest niepotrzebna tym bardziej, że nie dalej jak kilka dni temu przedstawiciele Polski zarówno w TSUE, jak w Komisji Europejskiej, usłyszeli nader jasny przekaz, że żeby zabezpieczenie uznać za realizowane - wystarczy żeby nic nie robili. Wystarczyło zatem kiwnąć wtedy głową, powiedzieć "OK, to nic nie będziemy robić" - i czekać na ostateczne rozstrzygnięcie.

Sytuacja sędziów SN i NSA nie zmieniłaby się ani trochę, a polski rząd zachowałby twarz, i przynajmniej teoretyczną możliwość zrealizowania planu usunięcia sędziów 65+ z Sądu Najwyższego.

Dziś sam sobie jednak taką możliwość blokuje własną ustawą, żeby było zabawniej - do zabezpieczenia TSUE jako powodu zmian odwołując się dopiero w trzeciej kolejności. W pierwszej bowiem wskazuje na "zastrzeżenia, także konstytucyjne".

Jak to możliwe w ustawie tak doskonałej i tak maniakalnie nowelizowanej?

Siódmy raz jak zwykle - na kolanie

Tylko z obowiązku należy odnotować, że niezależnie od tego jaki akurat manewr rządzący wykonują - robią to w chuligańskim trybie, w tempie właściwym do wprowadzania stanu wojny i z zaskoczenia: projekt pojawia się w Sejmie po 8:00, ok. 8:30 otrzymuje numer druku, co umożliwia dalsze prace nad nim, o 8:45 zgłaszany jest wniosek o jego rozpatrzenie na zaczynającym się posiedzeniu Sejmu, na 12:00 zaplanowane jest pierwsze czytanie, drugie na 21:30.

To dokładnie taki sam sposób działania, jaki zaważył na tym, że przepisy ustawy o Sądzie Najwyższym spartaczono już wielokrotnie.

Przypomnę - uchwalono ją 8 grudnia ub. roku tak pośpiesznie, że potem była nie mniej pośpiesznie nowelizowana kolejno 6 marca, 22 marca, 12 kwietnia w jednej i tego samego 12 kwietnia w innej ustawie, a potem jeszcze 10 maja i 20 lipca. Próba wydania jej tekstu jednolitego nie powiodła się - od czerwca jest już nieaktualny.

(nm)