Mieszkam w mieście, nad którym lata samolot, który jest jednocześnie sprawny i niesprawny. Zabawne to wbrew pozorom nie jest.

REKLAMA

Zdzierżyłem tłumaczenie, że wymiana wyświetlacza, który pokazuje poprawne treści, ale nie świeci na różowo jak należy - musi potrwać sześć tygodni. Podziwiam się za to, bo przyznałem, że sprowadzenie z Rosji i zamontowanie małego ekraniku najwyraźniej musi tyle trwać… ale nie chcę pchać kija w szprychy sprawnego mechanizmu badania przyczyn katastrofy, odmawiać śledczym zaufania itp.

Wciąż z trudem jednak akceptuję sytuację, w której wszyscy kompletnie bezrefleksyjnie nie widzą oczywistego idiotyzmu takiego wyjaśnienia w świecie, który w sześć tygodni można oblecieć dookoła kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset razy. A wyświetlacz można w tym czasie pewnie nie tylko kupić, ale i zaprojektować a następnie wyprodukować w Hongkongu w kilku milionach egzemplarzy. Przecież to jakaś paranoja!

OK., może moja paranoja. Ale kiedy pomyślę, że poturbowany Robert Kubica za tych kilka tygodni będzie już może opuszczał szpital, a my wciąż będziemy czekać na jakiś cholerny wyświetlacz, sprowadzany z sąsiedniego kraju – coś się we mnie burzy.

A jeszcze bardziej oburza fakt, że nad miastem, w którym mieszkam lata tupolew, który jest jednocześnie sprawny i niesprawny. Sprawny, bo może latać i przewozić pasażerów, jak twierdzą Siły Powietrzne, i niesprawny, bo nie można w nim przeprowadzić jakiegoś eksperymentu, bez pasażerów, ajk z kolei twierdzi komisja Jerzego Millera.

Jeszcze bardziej mierzi fakt, że do normalności takiej sytuacji przekonują osoby, odpowiedzialne za bezpieczeństwo, i ruchu lotniczego – jak dowództwo Sił Powietrznych, powołanych do tego, żeby nas przy pomocy samolotów bronić, a nie nam zagrażać, i Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, odpowiedzialny za bezpieczeństwo ogólnie, bezprzymiotnikowo.

To jak to do cholery jest?

Lata nad nami tupolew sprawny? To czemu nie można na nim eksperymentować? Bo sprowadzenie wyświetlacza powierzyliśmy niedorozwiniętemu żółwiowi?

Czy latający nad nami tupolew jest niesprawny – w takim razie dlaczego lata?

I co, będzie tak latał sześć tygodni?

A jak nam spadnie na łby?

Efektowne i zasadne byłoby może w tej sytuacji pytanie „czy leci z nami pilot?”, o to jednak nie zapytam. Celniejsze wydaje się spytanie któregoś z pilotów, czemu nam wmawia, że ze śledztwem lecimy, skoro przez okno widzę, że stoimy?