Cokolwiek miał na myśli prof. Lech Morawski przedstawiający racje polskiego rządu na konferencji w Londynie - wymknęło się spod jego kontroli. Zanim pogrzebią nas wszystkich mniej lub bardziej dziwaczne interpretacje jego kontrowersyjnych wypowiedzi warto rozważyć ich znaczenie tak, jak zostały wygłoszone, tyle że bez emocji.
Deklaracje i intencje
Prof. Morawski swoje wystąpienie zaczął od deklaracji, że spróbuje przedstawić zgromadzonym racje tak krytykowanego w sprawie TK polskiego rządu. Nie ma w tej intencji nic gorszącego, co więcej, działanie takie należy do kanonu dysput akademickich, a w takiej właśnie konwencji prowadzona była debata.
Rozwijając treści przygotowanego i złożonego zapewne do druku 8-stronicowego wykładu (jego treść można znaleźć na stronie TK) prof. Lech Morawski nazbyt chyba emocjonalnie zaczął brać stronę rządzącej większości: wielokrotnie używał określenia "my", "nasze" czy "nasi przeciwnicy", co automatycznie odbierało treści jego słów oczekiwane wśród akademików walory obiektywizmu. Z wykładu zestawiającego republikański i liberalny system wartości wykład stopniowo ześlizgnął się w dowodzenie wyższości pierwszego nad drugim. Narastająca stronniczość mówcy była tak wyrazista, że z sali zadano w końcu kluczowe pytanie:
Kogo pan reprezentuje? Rząd, czy Trybunał?
Jedno i drugie - odparł po sekundowym zaledwie zastanowieniu rozemocjonowany Lech Morawski. Jego skromne "both" (bo tak to po angielsku brzmiało) musiało wywołać poruszenie nie tylko wśród zgromadzonych, ale i w kraju. Jeśli bowiem osoba uznawana za sędziego Trybunału Konstytucyjnego bez skrępowania wyznaje, że reprezentuje zarówno rząd, jak autorytet Trybunału, to naturalne wydaje się pytanie, czy robi to tylko w Oxfordzie, czy także w Warszawie, w todze sędziego podczas orzekania w sprawach, w których rząd jest stroną.
Mówiąc krótko - prof. Morawski w niedopuszczalny sposób swoim "both" podważył zaufanie do swojego obiektywizmu. O ile nawet przed zadaniem pytania był on dyskusyjny (o czym świadczy sam fakt zadania pytania), o tyle odpowiedź na nie zdecydowanie stawia kropkę nad "i" - prof. Morawski niezależnie od powykręcanych interpretacji jego słów o których za chwilę - jawnie zaprzeczył swojej bezstronności.
Reprezentował czy nie?
Rzecznik rządu zdecydowanie zaprzecza, jakoby prof. Morawski reprezentował rząd. Podobnie głosi komunikat Trybunału Konstytucyjnego. Na placu boju ze swoim "both" zostaje tylko sam Lech Morawski... i zasada ujęta w porzekadle "dżentelmeni nie dyskutują o faktach". Te fakty to dostępne dla wszystkich nagranie oxfordzkiej debaty, wprost potwierdzające jej przebieg i to, co profesor powiedział, a czego nie mówił.
Być może Lech Morawski, jak zgodnie twierdzą rząd i TK rządu nie reprezentował, mówił jednak coś innego. Albo więc prof. Morawski jest konfabulantem i uzurpatorem, albo przez niezręczność językową przypisał sobie nieco więcej znaczenia niż go miał z powodu udziału w konferencji naukowej.
Podobnie jednak jak w wypadku różnicy między wystąpieniem przygotowanym do druku a wygłoszonym, znaczenie ma nie to, co zostało oficjalnie uznane za fakt (w komunikatach TK i rządu) ale to, co faktycznie miało miejsce. Czyli wystąpienie wygłoszone, którego zapis wciąż jest dostępny - fakt.
Korupcja czy demoralizacja
Wyjaśniając poczynania rządu prof. Morawski wskazał na bardzo jego zdaniem ważną okoliczność, która sprawia, że reformy są niezbędne - korupcję. Korupcję, która rujnuje kraj, w którą zaangażowani są czołowi politycy, sędziowie, wśród nich sędziowie Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego. Mówca zadeklarował nawet, że może przedstawić na to niezbite dowody.
Uleganie korupcji to zarzut, którego się w Polsce nie bagatelizuje. Tym bardziej, jeśli dotyczy sędziów, także Trybunału Konstytucyjnego, a stawia go publicznie jeden z nich.
Tertium non datur
Albo niech prof. Morawski przedstawi te niezbite dowody na korupcję w TK, albo proszę stwierdzić, że kłamał, i ogłosić to publicznie - zażądał natychmiast po ujawnieniu sprawy wiceprezes Trybunału Stanisław Biernat od jego prezes Julii Przyłębskiej. Mniej oficjalnie tego samego oczekują też inni sędziowie TK, rozważający złożenie zawiadomień, skutkujących postępowaniem dyscyplinarnym wobec Lecha Morawskiego.
Trudno im się dziwić. Zarzut korupcji, tym bardziej wsparty niezbitymi dowodami to śmierć zawodowa i publiczna. Albo można go postawić, udowodnić i za korupcję ukarać, albo śmierć zawodowa i publiczna czeka tego, kto podobne oskarżenia rzuca publicznie na wiatr. Tu nie ma trzeciej drogi.
Nie do zamilczenia
Warto zważyć, że oskarżenie prof. Morawskiego dotyczy wyraźnie wskazanej, opisanej i policzalnej grupy kilkunastu znanych z imienia i nazwiska osób - sędziów Trybunału. Bez sprecyzowania i udowodnienia zarzutu oskarżony jest każdy z nich, i wobec każdego można dziś mieć wątpliwości, czy nie jest skorumpowany. Tych słów prof. Morawskiego nie da się zbyć milczeniem - albo ujawni co i kogo ma na myśli, albo stanie się oczywiste, że plótł, co mu ślina na język przyniosła.
Sędziowie zachowali jak dotąd powściągliwość w reakcjach. To jednak jedynie czas na wyjaśnienie sprawy. Jeśli do tego nie dojdzie - należy się spodziewać wniosków związanych z naruszeniem ich dobrego imienia. Możliwy jest też niejeden wniosek o dyscyplinarne ukaranie prof. Morawskiego co najmniej w związku z nieetycznym zachowaniem, mogącym podważać zaufanie do bezstronności lub niezawisłości p. sędziego Lecha Morawskiego.
Próby tłumaczenia - z deszczu pod rynnę
We wczorajszej odpowiedzi na pytania o zachowanie prof. Morawskiego rzecznik Trybunału napisał: "w kwestii zarzutu "korupcji" należy zauważyć, że słowo to w języku angielskim nie posiada jednego znaczenia. Oznacza nie tylko "przekupstwo" ale i zepsucie, demoralizację itp. Ma więc wymiar ocenny."
Nawet jeśli prof. Morawski zna angielski w stopniu pozwalającym na wykorzystywanie podobnych niuansów, takie tłumaczenie tylko lekko modyfikuje konsekwencje jego słów. Robi to zresztą dość niedorzecznie, bo jeśli coś ma "wymiar ocenny" to trudno sobie wyobrazić przedstawienie na to niezaprzeczalnych dowodów, o których mówił Lech Morawski.
Jeśli jednak rzeczywiście chodziło mu o zepsucie czy demoralizację, to powstaje pytanie, czemu powiązał to w wykładzie z działaniami rządu w sprawie Trybunału.
Orgie w Trybunale?
Jeśli korupcja sędziów Trybunału Konstytucyjnego, o której mówił w Oxfordzie prof. Morawski nie oznacza przekupstwa, a zepsucie i demoralizację - to jakie można mieć na nią niezbite dowody? Czyżby prof. Morawski dysponował nagraniami orgii z udziałem sędziów TK? A może ma potwierdzone informacje o innych wynaturzeniach, wszeteczeństwach, zepsuciu i demoralizacji?
Powstaje też doniosłe pytanie w jaki sposób owo zepsucie i demoralizacja miałyby prowadzić do rujnowania kraju, o czym mówił chwilę wczesniej? Orgie sędziów finansowano ze środków przeznaczonych na analizy prawne? Odbywały się kosztem rozpraw w Trybunale? Niszczono w nich urzędowe togi i birety?
Odkładając jednak żarty na bok - "publiczne/międzynarodowe zarzucenie mi (i innym sędziom TK), że jestem zdemoralizowany czy zepsuty (a nie - skorumpowany) niewątpliwie również narusza moją cześć" - podkreśla w rozważaniach na ten temat jeden z sędziów TK. Trudno odmówić mu racji.
Konstytucja? Legislacyjna tragedia i dramat
Prof. Morawski w toku dyskusji w Oxfordzie ujawnił też szczególny stosunek do Konstytucji RP. Wypada się zgodzić z założeniem, że w toku dysput akademickich mówcy mogą oceniać Konstytucję jak każdy inny dokument. Określenie jej jednak, co nie bez znaczenia - za granicą, jako legislacyjnej tragedii i dramatu przez osobę wybraną do Trybunału Konstytucyjnego wydaje się co najmniej niewłaściwe.
Tym bardziej, jeśli mówca przed Prezydentem RP oświadczył kiedyś "Ślubuję uroczyście przy wykonywaniu powierzonych mi obowiązków sędziego Trybunału Konstytucyjnego służyć wiernie Narodowi, stać na straży Konstytucji, a powierzone mi obowiązki wypełniać bezstronnie i z najwyższą starannością."