Bardzo możliwe, że w sprawie wsparcia ochrony polskiego nieba niemieckimi Patriotami nie będzie ani tak, jak proponowali Niemcy, ani tak, jak chcieli Polacy, a na pewno tak jak życzyliby sobie Ukraińcy. Co więcej - będzie zapewne tak, jak chcą Rosjanie – sojusznicy przestaną sobie ufać, a Patrioty zostaną tam, gdzie są.
Do takiego nieprzyjemnego wniosku prowadzi chłodna obserwacja wydarzeń ostatnich dni. Rakieta z walczącej z rosyjskim bombardowaniem Ukrainy spada na terytorium Polski. W cieniu serii niedopowiedzeń i nieporozumień nasz zachodni sojusznik w NATO proponuje wzmocnienie polskiej ochrony przeciwrakietowej m.in. dwiema bateriami systemu Patriot. Szef polskiego MON przyjmuje ofertę z satysfakcją, czemu daje wyraz w publicznym oświadczeniu. Wszystko wydaje się zrozumiałe.
Potem jednak wydarzenia zbaczają w stronę absurdu: szef polskiego MON proponuje, żeby Niemcy skierowali swoje Patrioty nie do naszego kraju, ale do prowadzącej wojnę Ukrainy, i by to stamtąd bronione było wschodnie pogranicze Polski. W zasadzie można to uznać za odmowę przyjęcia niemieckiej pomocy w obliczu zagrożenia. Znając podstawowe zasady działania NATO nie sposób też tego uznać za pomysł realny: Niemcy wystąpiły z ofertą pomocy sojuszniczej, a słowo sojuszniczy nie opisuje w tym przypadku luźnej zbieżności celów obronnych, ale zobowiązania ustalone w Sojuszu. Północnoatlantyckim, do którego należą i Polska i Niemcy.
Znamy reguły NATO, które już dziewięć miesięcy temu odmówiło Ukrainie wsparcia zbrojnego. NATO wspiera Ukrainę dostawami broni i amunicji, dostępem do danych wywiadowczych, ale czynnie broni jedynie terytorium państw członkowskich, do których Ukraina nie należy.
Znamy te reguły, bo sami je zastosowaliśmy w marcu, odmawiając Ukrainie przekazania polskich MiG-ów 29. Nie zgodziliśmy się na spełnienie ich próśb, bo, jak mówił premier Morawiecki - "musi to być decyzja całego NATO, działania uzgadniamy z naszymi sojusznikami".
Co więcej, ws. uzgodnień z naszymi sojusznikami; jeszcze w październiku polski szef MON z wyższością odmawiał udziału w projekcie wspólnej obrony powietrznej twierdząc, że nasz, polski, rzekomo istniejący system wyprzedza ten projektowany "o kilka długości".
Minister Błaszczak mówił to stojąc na tle pierwszych wyrzutni Patriot, które dotarły do naszego kraju i weszły w fazę testów w okolicy Torunia. To jedyne polskie Patrioty, które mają osiągnąć zdolność bojową... w przyszłym roku.
Nawet nieprzesadnie uważny czytelnik zauważa, że ws. wsparcia polskiego systemu obrony przeciwrakietowej niemieckimi Patriotami minister Mariusz Błaszczak opowiedział się za wszystkimi możliwymi wariantami. W październiku współpracy nie potrzebował, bo wyprzedzaliśmy partnerów o kilka długości, w poniedziałek się z niemieckiej propozycji wsparcia na terytorium Polski cieszył, a w czwartek proponował, żeby jednak lepiej byłoby je ulokować w kraju toczącym wojnę i nienależącym do NATO.
Wprowadzony do dość przejrzystej koncepcji chaos został powściągnięty stanowczym przypomnieniem podstawowych zasad Paktu; Patrioty są elementem systemu obrony NATO i ich rozmieszczenie poza terytorium państw członkowskich wymaga uzgodnień. Sojusznicze wsparcie wewnątrz NATO takich ustaleń być może nie wymaga, ale nie można go "eksportować" do krajów trzecich, zwłaszcza kiedy prowadzą wojnę.
Bo walczący w niej Ukraińcy z trudem pewnie akceptowaliby stojące w ich bombardowanym kraju wyrzutnie rakiet, odpalanych tylko wtedy, kiedy atakowane byłoby terytorium znacznie bezpieczniejszych państw NATO. Bo sytuacja, w której obsługujący baterię Patriot w Ukrainie żołnierze NATO zostaliby zaatakowani przez Rosję, mogłaby się stać powodem do wybuchu wojny na skalę znacznie większą.
Po otrzymaniu tej nauki zdajmy sobie sprawę ze skutków zamieszania, jakie wywołały nieobliczalne zachowania;
- Polacy mogą być zirytowani tym, że nasze dobre intencje nie dały spodziewanych efektów.
- Niemcy mogą być zdumieni tym, jak głęboko można nie rozumieć ich intencji i jak często można zmieniać zdanie w stosunkowo prostej sprawie.
- Dowództwo NATO może wątpić, czy na pewno wszystkie państwa członkowskie jednakowo rozumieją podejmowane zobowiązania wzajemne.
- Ukraińcy mogą czuć zawód. Zarówno ostrożnością Sojuszu, jak tym, co wyjaśniają sobie próbą potraktowania ich terytorium jako wysuniętego posterunku obronnego NATO.
Trudno wśród wymienionych powyżej znaleźć kogoś zadowolonego. Gdyby jednak szukać... Rosja nie może narzekać; partnerzy w NATO wyraźnie się poróżnili, w Ukrainie nadal nie ma wyrzutni Patriot, a ich liczba w Polsce nie zmieniła się. Nie o taki efekt chodziło.