W najbliższych dniach rozegra się przed naszymi oczami polityczna potyczka o obsadzenie stanowiska wicemarszałka Sejmu, po Wandzie Nowickiej, której odwołania chce jej własny klub Ruchu Palikota. Spór będzie burzliwy i bez sensu, bo piąty wicemarszałek jest w Sejmie potrzebny dokładnie tak, jak piąte koło u wozu.
Gdyby nie to, że Sejm określił na początku liczbę wicemarszałków uchwałą (musiał to zrobić), każdy rozsądny parlament po odwołaniu Nowickiej pozwoliłby kompletnie niepotrzebnej funkcji piątego wicemarszałka dokonać żywota, a powoływanie jej następcy uznałby za zbędne. Żyjemy jednak w państwie prawa, a to (uchwała Sejmu) nakazuje, żeby wicemarszałków było pięciu. Wyjaśnianie po co - nie leży w naturze parlamentarzystów.
A odpowiedź na pytanie dlaczego akurat pięciu - jest tyleż oczywista, co dawno nieaktualna: bo do Sejmu obecnej kadencji weszło pięć ugrupowań, i dla świętego spokoju uznano, że każde powinno mieć swojego wicemarszałka. Zaraz potem ugrupowań zrobiło się sześć, bo część tych, którzy wjechali do Semu z listy PiS założyli klub i partię Solidarne Ziobro, na liczbę wicemarszałków to jednak nie wpłynęło.
Był zatem spokój, a liczni wicemarszałkowie mogli się kontentować swoimi idącymi w dziesiątki tysięcy złotych nagrodami za dwugodzinne dyżury za pulpitem Marszałka i funkcjami reprezentacyjnymi. Podzielone na sześć osób (z Marszałkiem) administracyjne funkcje kierowania Sejmem obciążały ich w sposób minimalny.
A potem nagradzany sowicie i regularnie błogostan wicemarszałków gwałtownie się skończył. Bo się wydało i zadymiło, a pryncypialny klub Palikotersów postanowił zmienić swoją w tym gronie reprezentantkę. I jest kłopot.
Ruch Palikota wystawi kogoś, kto miałby zastąpić Nowicką, swoją kandydaturę wystawi też Solidarna Polska. Nie wiedząc, kim będą, z braku lepszego pomysłu przyjmijmy, że będą to pełne kontrowersyjnego wdzięku panie Grodzka i Kempa.
Wybór wicemarszałków przeprowadzany jest w określony sposób. Posłowie głosują na obie kandydatury, alternatywnie. Jeśli któraś zdobywa większość bezwzględną (popularne 50 proc. głosujących plus jeden głos, prz minimum 230 posłach na sali) - jest pozamiatane. Ale jeśli większości nie ma, ten kto zdobył mniej głosów odpada i głosuje się znowu. Popatrzmy na rozkład głosów; Poseł Grodzką poprą z pewnością rodzimy Ruch Palikota i SLD. I to wszystko, jeśli chodzi o stanowiska pewne. Razem - 68 głosów. Poseł Kempę poprze zaś z pewnością... Solidarna Polska, i tyle. Trudno sobie wyobrazić, że zrobi to Platforma, czy uważający Solidarne Ziobro za rozłamowców PiS... I to wystarczy, bo bez PO (206 głosów) i PiS (138 głosów) nie ma mowy o większości.
Kempa zatem nie ma szans, a do drugiej tury przechodzi Grodzka. I... jej los zależy wyłącznie od koalicji. Nie poprą jej bowiem ani PiS ani ziobryści, a to już łącznie 155 głosów. Ponieważ z 46 platformerskimi "konserwatystami" to już ponad 200, a skłonność PSL do popierania kandydatury partii, która chce zlikwidować traktowaną przez ludowców jak marchewka dla swoich sympatyków Agencję Nieruchomości Rolnych i połączyć KRUS i ZUS też jest raczej nikła - wynik głosowania też może nie być sukcesem.
I wtedy może się okazać, że uznanie większości posłów zdobędzie oczywisty w swojej prostocie i słuszności pomysł PiS - zlikwidujmy funkcję tego piątego wicemarszałka! Po prostu. Nie jest tak, że każda partia musi mieć wicemarszałka, i nie jest tak, że każdy kaprys paru gości, którym się zechce założyć partyjkę albo wymienić swojego gdzieś tam delegata musi być akceptowany.
Obawiam się jednak, że na takie rozwiązanie posłowie zdecydują się dopiero na samym końcu. Kiedy już wypróbują wszystkie inne możliwości. Bo jest racjonalne, logiczne i da nawet jakieś symboliczne oszczędności.