Od wtorku zadajemy sobie pytanie, jak do sieci trafiły zdjęcia zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. Kto jest ich autorem, przez kogo zostały opublikowane, po co, i wreszcie - co, i czy w ogóle mogą z tymi informacjami zrobić władze. Powiedziano już w tej sprawie wiele. Pora na uporządkowanie wiedzy z użyciem logiki.
Data i godzina wprowadzone na samym zdjęciu w dokładnie taki sam sposób oznaczają pozostałe zdjęcia, które jednak zostały pomniejszone, a ich mniejsze kopie nie zawierają już analiz EXIF.
Wniosek? Jedno ze zdjęć na pewno zrobiono Nikonem Coolpix L20, pozostałe tylko mogą z niego pochodzić, choć nie muszą. Format zapisanej na nich daty pozwala na wniosek, że zrobiono je Nikonem, choć niekoniecznie tym samym i niekoniecznie takim samym.
Coolpix to seria najpopularniejszych compactowych aparatów Nikona. Różnych jej modeli wyprodukowano setki tysięcy. Podobnego aparatu używa też np. technik, fotografujący dokumenty w Smoleńsku w 70 sekundzie tego filmu:
To jednak nie znaczy, że autorem zdjęć zwłok jest akurat ten technik. Kompaktowe Nikony są dostępne i powszechnie używane na całym świecie. Sam np. mam dwa.
Na miejscu było około 150 osób. Autorem zdjęć mogła być każda osoba, posiadająca taki aparat. Przez kilka godzin w żaden sposób nie ograniczono im takiej możliwości. Jeśli zdjęcia pochodzą z tego samego aparatu (jest taka możliwość, ale nie ma pewności) - był to ktoś, mający dostęp do prosektorium, gdzie przeprowadzono autopsje. To wskazuje na lekarzy, pielęgniarzy, pracowników firm pogrzebowych bądź ochraniających miejsce katastrofy funkcjonariuszy. To głównie, ale nie tylko Rosjanie.Jeśli zaś zdjęcia pochodzą z różnych Nikonów - na miejscu katastrofy możemy do kręgu podejrzanych doliczyć obsługę lotniska, strażaków itp., a w szpitalu, gdzie dokonywano sekcji zwłok - także cały personel szpitala.
Zrobiło to przynajmniej kilka witryn na świecie, jednak paradoksalnie - blokujące ich działania poczynania ABW pominęły tę z nich, która ujawniła fotografie najwcześniej, i z której zdjęcia przedostały się do Polski. Przypomnę; wtorkowy komunikat ABW mówi o pojawieniu się zdjęć zwłok 28 września. "Po naszej interwencji strona rosyjska oraz ukraińska zablokowały wskazane przez nas strony internetowe" - głosi komunikat.
Strona "Gorożanina iz Barnauła" nie została jednak zablokowana. Co więcej, wpis, w którym znalazły się zdjęcia ze Smoleńska nosi datę 21 września.
Wniosek - albo ABW go nie zauważyła, bo strony które zauważyła i wskazała Rosjanom - zostały, jak sama pisze - zablokowane, albo strona "wisi" na serwerze, ulokowanym w kraju, gdzie służby nie mogą blokować sieci. Na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie by to zrobić - trzeba udowodnić autorowi wpisu popełnienie przestępstwa.
Na blogu Gorożanina jeszcze we wtorek na zdjęcia natykał się natychmiast każdy, kto otworzył wpis dotyczący Smoleńska. W środę by go otworzyć, trzeba już było przejść przez nałożoną zapewne przez operatora strony deklarację pełnoletności, a każde ze zdjęć wymagało otwarcia przez link, bo nie były już w tekście wpisu eksponowane jak jeszcze kilka godzin wcześniej Wniosek - administrator strony wprawdzie nie zablokował treści, ale ograniczył dostęp do niej. Stało się to jednak dopiero po ujawnieniu sprawy w Polsce i nie w związku z działaniami polskich służb, które albo wpisu na blogu Gorożanina nie zauważyły, albo nic z nim zrobić nie mogły.
Swoją drogą to ładny przyczynek do współpracy przy wyjaśnianiu przyczyn katastrofy z krajem, który gości serwer z podobną zawartością.
Sam Gorożanin zaś to mówiąc najłagodniej - ekscentryk, rozpowszechniający mocno kontrowersyjne tezy o rytualnych mordach, dokonywanych wzdłuż jednego z równoleżników. Wystarczy poczytać.
Robienie podobnych zdjęć nie jest zabronione, zatem trudno będzie kogokolwiek za to ścigać czy karać. Podobnie nie jest zabronione ich rozpowszechnianie czy wręcz publikowanie. Podlega to jedynie odpowiedzialności moralnej, etycznej, jednak nie karnej.
Na pewno wszyscy publikujący te zdjęcia w jakikolwiek sposób - ze względu na ich charakter.
Na pewno Rosjanie - dopuszczając bez większych ograniczeń robienie zdjęć na miejscu katastrofy i w miejscach przechowywania zwłok.
Zapewne też skromne, ale także obecne na miejscu polskie służby (np. BOR), które tę "dziką dokumentację" tolerowały.
Na pewno rosyjskie władze, bez skrupułów skazujące na lata łagru za zbeszczeszczenie Cerkwi, a tolerujące nieszczelność badania przyczyn katastrofy i rozpowszechnianie zdjęć zwłok jej ofiar. Nawet jeśli zrobione prywatnie nie są one materiałami śledztwa - to powinny nimi być i podlegać tajemnicy.
Na pewno Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która albo przeoczyła jedno, ale za to najskuteczniejsze i działające do dziś źródło zdjęć, albo nie dość skutecznie współpracuje np z CIA i FBI - jeśli zdjęcia "wiszą" dziś na serwerze w Stanach Zjednoczonych.
Na pewno politycy, którzy nie znając sprawy bez zastanowienia i ograniczeń używali określenia "prowokacja", mając na myśli intencjonalne działanie rosyjskich władz.
Na pewno "Rossijskaja Gazieta" sugerująca, że za robieniem i rozpowszechnianiem zdjęć stoją rodziny i bliscy ofiar.
Na pewno nasz MSZ, który domagając się od rosyjskiego ambasadora działań stwierdził, że autorami zdjęć są funkcjonariusze rosyjscy.
Na pewno media, które podały łatwe do rozszyfrowania hasła, pozwalające na odnalezienie bloga kontrowersyjnego autora z Ałtajskiego Kraju.
Na pewno my wszyscy, którzy z takim przejęciem mnożymy domysły i hipotezy w sprawie, która nie daje szans na publiczną debatę bez brutalnego naruszania godności ofiar i uczuć ich bliskich.
I jeszcze jedno;
Jeśli rzeczywiście na miejscu katastrofy było 150 osób, mogących robić zdjęcia przez kilka godzin - musimy się liczyć z tym, że podobne materiały pojawią się w internecie jeszcze nie raz.
Bądźmy na to gotowi i mądrzejsi niż w tym tygodniu.