Posługiwanie się słowem "rekonstrukcja" jest mylące. Dzisiejszymi zmianami premier nie odtwarza, a to oznacza przecież rekonstrukcja, ani składu, ani ducha i energii rządu. Premier po prostu zmienia to, co mu się sypie, albo nie spełnia oczekiwań. Właściwszym słowem byłaby więc "reanimacja".

REKLAMA

Że Donald Tusk co najwyżej reanimuje, można się przekonać zestawiając kilka powszechnie znanych faktów. Notowania rządu spadają, ministrowie chcą odchodzić, bo są zmęczeni albo zwyczajnie nie nadają się do ról, w jakich ich premier obsadził. Premier po prostu łata dziury.

Bez zamysłu

Część z nich powstała zupełnie bez jego woli, jak nieoczekiwane oświadczenie minister Barbary Kudryckiej, której ani on, ani nikt inny nie miał chyba nic do zarzucenia. Pani profesor po prostu postanowiła odejść i powiedziała o tym publicznie. Co więc miał premier zrobić?

Nie miał też Donald Tusk wpływu, a nawet wiedzy, że odejść będzie musiał jeden z jego najbliższych współpracowników. W wypadku Sławomira Nowaka rekonstrukcję zainicjował prokurator.

Bez pomysłu

Druga część składających się na rzekomą rekonstrukcję dymisji to te, które od dawna były nieuchronne, o czym wiedzieli sami zainteresowani, premier, opinia publiczna - wszyscy.

To dotyczy Jacka Rostowskiego, ewidentnie nielubianego i wyraźnie już zmęczonego polityka, którego autorytet w kraju stopniowo odparowywał w miarę pojawiania się kolejnych nieprzyjemności, związanych z podatkami, OFE etc.

Oczywiste było dla wszystkich, że odejść muszą często obśmiewana Joanna Mucha, nijaka, nieprzekonująca Krystyna Szumilas i właściwie nieistniejący Marcin Korolec. Stosując tak ważne dla premiera kryteria PR, można to było przewidzieć już lata temu.

Osobliwością jest wśród wymienianych Michał Boni - pracowity, acz mało efektowny minister, osadzony w resorcie odpowiedzialnym za tak wiele, że - tu kamyczek do ogródka PR - nikt w Polsce do dziś nie potrafi powiedzieć za co.

Łapanka, nie zamysł

Wbrew zaklęciom o przemyślanej zmianie, która ma otwierać nowe perspektywy, premier poza jednym wyjątkiem, ministra finansów, nie sięgnął chyba po to, po co chciał sięgnąć, ale wziął, co mógł. I tak ministrem środowiska został wiceminister... finansów, odpowiedzialny za VAT. Ministrem edukacji - była minister pracy. O pewnej rozpaczy w podskakiwaniu do wyższych półek świadczy to, że dwoje nowych ministrów trzeba było ściągnąć z Parlamentu Europejskiego.

Na ministra sportu wzięto posła, który się wprawdzie na sporcie zna, ale znaczenie resortu jest w tej dziedzinie takie, że ministerstwo można byłoby spokojnie zredukować do rangi departamentu w dowolnym innym resorcie.

Gawędy o planie

Zwłaszcza, że sprawnie radzącej sobie z organizowaniem wchłaniania środków UE Elżbiecie Bieńkowskiej premier dołożył transport, budownictwo i gospodarkę morską. Do tego doniosłego, choć ustrojowo dość kontrowersyjnego kroku zaś dołożył premier gawędę o wnikliwie przemyślanym skupieniu w jednym ręku działań, wykorzystujących unijne pieniądze.

A wszystko to, skoro dziś środa, to ledwo pięć dni po tym, jak do dymisji Sławomira Nowaka dokładał gawędę o tym, że po wyjaśnieniu sprawy, "jeśli to wyjaśnienie, czy decyzja sądu, będzie korzystna dla ministra Sławomira Nowaka, będzie mógł wrócić i chętnie go powitam znowu W TYM SAMYM MIEJSCU".

Zatem albo za kilka miesięcy Sławomir Nowak pozbawi minister Bieńkowską części rozlicznych tytułów (więc gdzie tu miejsce na ów przenikliwy plan skupienia w jednym ręku nadzoru nad inwestycjami?), albo premier nie wierzy, że były minister transportu wyjdzie z opresji obronną ręką - gdzie więc czas na stworzenie tego misternego rozwiązania? W pięć dni powstał?

Zderzaki do wymiany

Jest tylko jedna cecha, łącząca dziś ministrów w rządzie Donalda Tuska - zależność wyłącznie od niego. Żaden z nich nie ma wystarczającego zaplecza politycznego, by oprzeć się decyzji premiera, jakiejkolwiek. Zaledwie troje ministrów towarzyszy premierowi do początku jego urzędowania, a dziś nie ma w rządzie nikogo, kto miałby choć klika pewnych własnych szabel i nieco siły do zabiegania nimi o sprawy resortu.

Takich ministrów premier może wymieniać w dowolnym momencie, dokładając do tego dowolne gawędy. Bo to zderzaki.

Minister - zagadka

Jest tylko jeden członek rządu, który choć spełnia kryteria opisane w akapicie powyżej, ma nieco mocniejszą pozycję - to dobrze oceniany przez ekonomistów i nie podpadnięty na razie opinii publicznej nowy minister finansów. Człowiek młody, energiczny, a teraz z racji powierzonej mu funkcji - bardzo wpływowy. Dla niego to szansa, choć także odpowiedzialność. Otwiera się przed nim kariera na szczeblu wyższym decyzyjnie niż posada głównego ekonomisty w dużym banku. I chyba tylko on, Mateusz Szczurek, może odegrać rolę istotnego defibrylatora w tej rekonstru... przepraszam, reanimacji.