Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego ma już tymczasowego prezesa. Prezydent powołał na to stanowisko sędziego Dariusza Czajkowskiego, który odebrał dziś formalne postanowienie w tej sprawie. Istniejąca od lipca tylko na papierze Izba wreszcie będzie mogła zacząć prace.

REKLAMA

Zabezpieczenie TSUE - nieistotne

Decyzja prezydenta nie narusza tzw. zabezpieczenia, nałożonego na Polskę przez postanowienie Trybunału Sprawiedliwości UE; Trybunał nakazał zawieszenie stosowania przepisów, dotyczących sędziów odsyłanych w stan spoczynku, a w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej takich sędziów nie było - przed reformą która weszła w życie 3 lipca nie istniała ani sama izba, ani jej sędziowie.

Prezydent nie tylko zaś mógł, ale i powinien wyznaczyć jej tymczasowego szefa, bo bez niego izba nie mogła rozpocząć pracy. Bez tymczasowego prezesa, powołanego na czas do wskazania kandydatów na osobę kierującą izbą nie było jak rozdzielać spraw, którymi sędziowie mają się zajmować. Warto przy tym wspomnieć, że na rozpoznanie w Izbie Kontroli Nadzwyczajnej czeka już ok. 200 spraw, z czego jedna czwarta to... skargi na przewlekłość postępowania, które z mocy prawa powinny być rozpatrzone w ciągu dwóch miesięcy od daty wpłynięcia, zatem już dawno. Najstarsza z nich wpłynęła 19 lutego, a więc 8 miesięcy temu.

Kim jest Dariusz Czajkowski?

Andrzej Duda wskazał na szefa po pierwsze - sędziego. To wcale nie było oczywiste, bo sędziowie stanowią wśród 19 powołanych do tej izby zdecydowaną mniejszość. Po drugie prezydent wskazał sędziego najbardziej doświadczonego - orzekającego od 23 lat, ostatnio sędziego Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, od niedawna także wykładowcę Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury.

Sędzia Dariusz Czajkowski nie jest postacią w środowisku nieznaną. To jednak może właśnie wywoływać zmieszanie wśród zwolenników tzw. dobrej zmiany, którzy swój entuzjazm opierają na bezkrytycznych i uproszczonych opiniach o potrzebie oczyszczenia środowiska sędziów i - powiedzmy - "sędziach złodziejach".

Złodziej cebuli w SN

Sędzia Dariusz Czajkowski nie tylko krytykował publicznie przepisy umożliwiające użycie nielegalnie zdobytych dowodów, czyli wprowadzenie do kodeksu karnego artykułu, pozwalającego na używanie tzw. "owoców zatrutego drzewa". Sędzia Czajkowski publicznie brał też w obronę sędziego Topyłę, uniewinnionego przez Sąd Najwyższy w głośnej sprawie kradzieży na stacji benzynowej. Co więcej - w lutym sędzia Czajkowski na łamach "Rzeczpospolitej" sam przyznał się do podobnego czynu: 30 maja 2017 roku około godziny 10.30 ze sklepu spożywczego na granicy państwowej w Ogrodnikach usiłowałem wynieść - bez uiszczenia opłaty - dwie cebule o łącznej wartości 1 zł 16 gr. Sprzedawczyni dogoniła mnie przed sklepem, robiąc mi awanturę z powodu mojego karygodnego postępku". W ten kpiarski sposób sędzia otworzył tekst, w którym już na poważnie wsparł uniewinnienie sędziego, który pod okiem kamery zgarnął z lady 50 złotych: nie odważyłbym się nigdy wydać wyroku w sprawie kradzieży na stacji benzynowej na podstawie samego tylko zapisu monitoringu, bez wnikliwej analizy całości akt postępowania i okoliczności sprawy - napisał wtedy sędzia.

Jak pogodzić deklaracje z rzeczywistością?

Od miesięcy trwająca kampania pod roboczym tytułem "złodzieje w togach", wymierzona w sędziów, oparta na rzeczywiście się zdarzających niegodnych zachowaniach sędziów trwała już wówczas w najlepsze. Dariusz Czajkowski jest z pewnością sędzią niezawisłym, czemu dał wyraz zarówno wtedy, jak ostatnio, podczas przesłuchania przez KRS.

Przed prezydentem jego powołanie stawia jednak kłopotliwe pytanie - jak wyjaśnić powołanie na szefa jednej z Izb Sądu Najwyższego osoby, która sama przyznaje, że ukradła cebulę?