Zauważalna w ostatnich dniach nadzwyczajna aktywność Donalda Tuska świadczy o przejściu do kolejnego etapu sprawowania rządów. Po okresie organizacyjno-przygotowawczym szef rządu poważnie zaangażował się w politykę międzynarodową, a w wewnętrznej przystępuje chyba do narzucania tematów i tonu debaty publicznej.
Po okresie formowania samego rządu, a potem formułowania jego zadań przejęcie inicjatywy politycznej jest niezbędne, zwłaszcza ze względu na zbliżające się wybory - zarówno samorządowe w kwietniu, jak i europejskie w czerwcu. Jak niebezpieczne było dla koalicji spuszczenie z oka partnerów, którzy malowniczo i gwałtownie starli się ze sobą w sprawie przepisów aborcyjnych widać do dziś. Ingerencje szefa rządu w spór między Lewicą a ugrupowaniami Trzeciej Drogi nie zostawiają jednak złudzeń - to nie może być kontynuowane, bo koszty jego trwania są dla koalicji zbyt duże.
Dzisiejszy internetowy wpis Donalda Tuska ("Taktyczne głosowanie części zwolenników Koalicji Obywatelskiej na Trzecią Drogę pozwoliło nam odsunąć PiS od władzy. W tych wyborach jedynym kryterium będą nasze własne przekonania" - przyp. red.) należy traktować jak opisanie prawdziwej natury koalicyjnej współpracy. To sojusz taktyczny, służący do wygrywania bitew, a nie strategiczny, prowadzący nieuchronnie do zacierania różnic. To ostatnie zaś całkiem zręcznie wskazuje szanse na zachowanie tak istotnych dla Lewicy, PSL i Polski 2050 autonomii, o ile jednak nie przekroczą nimi granic, grożących sprawności działania koalicji.
Wcześniej, choć całkiem niedawno premier tupał na partnerów ostrzegając, że w sprawie dopuszczalności aborcji nie może zagwarantować koalicyjnej jednomyślności, ale "zrobi wszystko, by Hołownia i Kosiniak-Kamysz nie przeszkadzali". To także było wyraźne rozdzielenie przyzwalającej na odrębność taktyki od niedopuszczalnego odstępowania od wspólnej strategii.
Bardziej wyrazistą niż dotąd stanowczość Donald Tusk wykazuje też ostatnio wobec głowy państwa. Nie chodzi przy tym o pokpiwanie z apelu do rządów krajów NATO o zwiększenie wydatków na cele wspólnej przecież obrony, ale też gwałtowne konfrontacje, przeprowadzone niemal natychmiast po wspólnej wizycie w Waszyngtonie.
Andrzej Duda wczoraj został dotknięty zamiarem odwołania 50 ambasadorów RP. Polska ma 93 palcówki dyplomatyczne w randze ambasad, chodzi więc o większość jej szefów, z których wszystkich prezydent powołał na wniosek poprzedniego rządu.
Dziś premier jawnie wbrew stanowisku prezydenta powołał zaś nowego prokuratora krajowego. Nie chodzi nawet o brak formalnej opinii ws. proponowanego kandydata, prok. Dariusza Korneluka, choć przepisy przyznają premierowi prawo jego powołania "po uzyskaniu opinii prezydenta", a tej nie było. Chodzi także, a nawet przede wszystkim. o otwarte zanegowanie przez szefa rządu zdania prezydenta ws. dopuszczalności zmieniania szefa prokuratorów i tego, że według Andrzeja Dudy prokuratorem krajowym wciąż jest i był Dariusz Barski.
Oba te wydarzenia prowadzą do otwartej konfrontacji rządu z prezydentem. Słowa premiera sprzed kilku tygodni "w sprawie budowy niezależnej prokuratury jestem w dialogu z Prezydentem" z pewnością są już nieaktualne.
Bardzo aktywnie premier przystąpił też ostatnio do działań dyplomatycznych, przypominających, że Polska jest istotnym podmiotem polityki międzynarodowej. Po dryfie ostatnich lat Polska podjęła próbę mobilizowania do odpowiadających wyzwaniom działań kulejącego formatu Grupy Wyszehradzkiej. Reaktywuje też współpracę z Niemcami i Francją w ramach ambitniejszego, a niemal zapomnianego formatu Trójkąta Weimarskiego.
Bezpośrednią przyczyną tej wzmożonej aktywności jest zręczne, ostrzegawcze sformułowanie "Żyjemy w epoce przedwojennej", opisujące krytyczny moment, w jakim znajduje się Europa.
Jak bardzo niejasny jest dla otoczenia Polski stan spraw, widać w propozycji papieża Franciszka, proponującego walczącej z Rosją Ukrainie użycie białej flagi.
Ja bym wolał teraz nie rozmawiać z papieżem o geopolityce, o Rosji, o Ukrainie - reagował na nią bezceremonialnie Donald Tusk - kiedy słyszymy papieża mówiącego o tych sprawach, to chciałoby się zatkać uszy, by nie słyszeć, co mówi".
Zwiększenie aktywności premiera na tak wielu polach ma wiele przyczyn. Poza oczywistymi, jak wojna czy spór o praworządność, także te bardziej przyziemne. Należą do nich choćby najbliższe wybory, które utrwalą, zwiększą albo ograniczą wpływy koalicji i samej PO w samorządach. Zbagatelizowanie tego przez rezygnację z inicjatywy i stanowczości nie byłoby rozsądne. Choćby dlatego, że nie nadając tonu debacie publicznej łatwo zacząć ulegać tonowi, który w wyborach nie pomaga, jak choćby przywrócenie VAT-u na żywność.
Za wyborami samorządowymi stoją zaś czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego i związana z ich wynikiem przyszłość Europejskiej Partii Ludowej, której Tusk był przecież przewodniczącym, a szerzej - przyszłość całej Unii Europejskiej.
Jednym z jej elementów może być np. powołanie w nowej Komisji Europejskiej komisarza ds. obrony, do której to funkcji zdaje się aspirować dzisiejszy szef polskiej dyplomacji minister Sikorski.
Także w szerokiej polityce międzynarodowej szef rządu i PO nie może sobie pozwolić na dekoncentrację. Trzeba się liczyć z tym, że cała Unia Europejska może się niebawem stać przeciwwagą dla amerykańskiej administracji, już dziś ulegającej tendencjom do zostawiania Ukrainy i Europy samym sobie. Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich zapewne by ją nasiliło.
We wszystkich płaszczyznach ostatniej aktywności polskiego premiera widać zarówno działania kontrowersyjne, jak oczywiste i nie budzące sporu. Poza taktykami prowadzenia poszczególnych spraw widać w nich także strategie. Być może nie dla wszystkich zrozumiałe i akceptowalne, jednak istniejące. Nie zawsze tak było.